Urlop kojarzy się zazwyczaj z błogim lenistwem, ciężkostrawną dietą, tatuażem z henny w okolicach prawego bicepsa, a jeżeli jesteś nad morzem – ze stukotem młotków wbijających parawany 5 cm od plaży. Biegasz? Wakacyjny wypoczynek zapewne wygląda on u Ciebie nieco inaczej. Zamiast spać do 10:00, wstajesz o 5:00, aby zdążyć na wschód słońca. Treningi w nowych okolicznościach przyrody kuszą ze zdwojoną siłą. A co, jeżeli w pobliżu znajdziesz jakiś bieg? Akurat w momencie Twojego pobytu? Rodzina zrozumie? Wydaje mi się, że jak kocha, to wybaczy.
W tym roku udałem się nad polskie morze. Padło na Grzybowo – wieś położoną ok. 6 km od Kołobrzegu. Ostatnio polskie wybrzeże odwiedziłem w okolicach 1993, musiałem więc sprawdzić czy wszystko z nim ok. Nie dość, że było bardziej niż ok, to kilka godzin po przyjeździe wpadłem na trop II Nadmorskiego Biegu na 5 km po plaży. Po plaży jeszcze nigdy, przenigdy nie biegłem. Nie dość, że miał to być mój pierwszy raz, to od razu miałem otrzymać medal.
O biegu dowiedziałem się kilka tygodni wcześniej. Bieg na 5 km w Grzybowie wypadł akurat w dzień przyjazdu. Z jednej strony grzechem byłoby nie skorzystać. Z drugiej jednak nie wiedziałem do końca czy będę na siłach, aby w nim wystartować. W ramach ciekawostki napiszę, że przez ostatnie kilka dni przed wyjazdem posilałem się ketonalem forte. To był najgorszy ból zęba jak mi się przydarzył. Przez 5 dni spałem łącznie z 16 h, a na wizytę do dentysty czekałem jak na zbawienie. Dobra, koniec tego biadolenia jak było mi źle i ciężko. Zmierzam do tego, że byłem chyba w najgorszej przedstartowej formie w trakcie mojej biegowej „kariery”. Bynajmniej się tym nie przejmowałem. Byłem bardziej ciekawy tego, jak na szybki bieg zareaguje mój organizm i na którym kilometrze postanowi się zemścić.
Start zaplanowano na godz. 18:00. Do biura zawodów wpadłem na 10 minut przed rozpoczęciem biegu. Kilka podpisów i już stałem w blokach startowych. O czasie na rozgrzewkę nie było mowy. Zdążyłem jedynie kilka razy pomachać nogami. Parę minut później zakończono odliczanie i ruszyliśmy.
Pierwsze kroki były dosyć problematyczne. Człowiek tak bardzo pragnie się rozpędzić, a zamiast tego robi 3 kroki w przód i 4 w tył. Po kilkudziesięciu metrach znaleźliśmy się na brzegu morza. Tam piasek był już o wiele bardziej zbity i wreszcie można było zwiększyć prędkość.
Ku mojemu zaskoczeniu pierwszy kilometr zrobiłem w 3:50 min, a kolejny w 3:49 min. Systematycznie wyprzedzałem kolejnych biegaczy uważając przy tym gdzie stawiam nogi. Najbardziej wyczekiwany fragment znajdował się na linii fal. Tam poruszało się najsprawniej.
W okolicach 2500 m pojawiła się flaga, którą trzeba było obiec. Wszystko fajnie, tylko, że znajdowała się na środku plaży; tam gdzie piasek był najgłębszy. Chyba nigdy nie zapomnę tego uczucia, gdy rozpędzony wpadam w ten piach. Każdy krok kosztował mnie wtedy niewyobrażalne pokłady energii. Po minięciu flagi skierowałem się w stronę mety. Najgorsze było dopiero przede mną.
Druga połowa była już zdecydowanie bardziej problematyczna. Wtedy po raz pierwszy zacząłem odczuwać skutki biegu. Najbardziej dała mi się we znaki kolka, która z każdą chwilą była coraz mocniejsza. Trzeci kilometr zrobiłem w 4:09 min, a czwarty – 4:06 min. Walczyłem jak mogłem, aby cały czas biec i nie skusić się nawet na chwilę marszu. Czułem jednak, że chyba tylko się łudzę, a utrzymanie 5 pozycji jest już raczej niemożliwe.
Miałem rację. Gdzieś w okolicach 4300 m musiałem na chwilę przystanąć. Chwyciłem się za brzuch, spojrzałem się za siebie i w tym momencie minęło mnie 2 zawodników. Postanowiłem, że tego popołudnia po brzuchu to ja się już nie będę dotykał. W zamian za to zmuszę się do biegu i nie dam się już nikomu wyprzedzić!
Przede mną zostało już naprawdę niewiele. Wbiegłem w głębszy piach zbliżając się do mety, którą przekroczyłem jako 7 osoba. Ostatni kilometr był zdecydowanie najwolniejszy – zrobiłem go w 4:26 min.
Wynik: 20:44
Po odebraniu medalu na chwilę przystanąłem i spojrzałem w stronę morza. Kurde, to był naprawdę genialny bieg. Ciekawy, z niesamowitymi widokami i znakomitą organizacją. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej wyjeżdżałem ze Śląska, a teraz jestem nad morzem i mam za sobą pierwszy bieg po piasku. Czy można sobie lepiej wyobrazić pierwszy dzień urlopu? No i ten medal – jeden z ładniejszych, które dostałem.
Po minięciu mety na każdego biegacza czekał izotonik i ciepły posiłek. Były też statuetki, które rozdawano w poszczególnych kategoriach wiekowych. Nagrodą główną był weekend w 4* hotelu w Dźwirzynie. Jako ciekawostkę dodam, że bieg był zupełnie za darmo. W tym momencie ściągam czapkę z głowy i kłaniam się w pas organizatorom: Fundacji Ambasada Aktywności i Polskiemu Stowarzyszenie Sportu Powszechnego. Znakomita robota. Dzięki!