W Łodzi po raz pierwszy biegłem w 2014 r. Był to niestety jeden z tych maratonów, których nie wspominam zbyt dobrze. Od 27 km musiałem przejść do marszu, który co jakiś czas przerywałem truchtem. Walczyłem o wynik 3:29:xx. Na mecie zameldowałem się ponad pół godziny później. W tym roku plan był nieco bardziej śmiały -> złamać 3:19 h. Zemsta miała być słodka. Tragedii nie było, ale smak kuwertury pozostał.
[zdj. www.hoteltobaco.pl]
Do Łodzi przyjechaliśmy w piątek. Był to kolejny z tych wspólnych, rodzinnych wyjazdów. Zabrałem ze sobą dwie najwierniejsze fanki: córkę Magdalenę i żonę Ewelinę. Po wypakowaniu rzeczy w hotelu, od razu ruszyliśmy po pakiet startowy. Na szczęście hotel znajdował się przysłowiowym rzutem beretem od Atlas Areny, gdzie umiejscowiono biuro zawodów. 10 min spacerem i byliśmy na miejscu.
Przyznam, że jak na maratońskie warunki, to Expo nie prezentowało się zbyt okazale. Stoisk było niewiele. Niewykorzystanej przestrzeni natomiast w nadmiarze. Pamiętam, że w 2014 r. działo się o wiele więcej.
Odebrałem pakiet, w którym znalazłem m.in. magnez z tabletkach, koszulkę (o niej jeszcze później), numer startowy i… otwieracz do butelek w kształcie prawej/lewej stopy. Tak zaopatrzony mogłem już tylko wyczekiwać dniu startu.
Pogoda niestety nie rozpieszczała. Mógłbym ją podsumować w 3 wyrazach: „Zimno, zimniej, Łódź!”. Mocny wiatr i pojawiający się co jakiś czas deszcz nie sprzyjał dłuższym spacerom. Udaliśmy się jedynie na ul. Piotrkowską, którą kilkanaście godzin później miałem pokonywać kolejne kilometry trasy.
W dzień startu podstawowym problem było to, w co się ubrać. W czym pokonać te 42 km i 195 m? Długi rękaw? Krótki? Pewien byłem tylko jednego – nie zamierzałem znowu pobiec w leginsach.
Około godziny 7:00 udałem się do Atlas Areny, w której schroniłem się przed chłodem. Tam rozpocząłem żmudny etap przygotowań. Klejenie opasek, montaż bidonów, itp, itd. Ostatecznie zdecydowałem się pobiec w dodatkowej warstwie w postaci podkoszulka z długim rękawem. Oddałem swoje rzeczy do depozytu i zabrałem się za rozgrzewkę.
Na chwilę przed godz. 9:00 ustawiłem się w swojej strefie startowej i pozbyłem peleryny, która chroniła mnie przed wiatrem. W głośnikach puszczono utwór z „Ziemi obiecanej”. Ruszyliśmy.
Tak jak wspomniałem na początku, tego dnia chciałem poprawić swoją życiówkę o ok. 10 min i zameldować się na mecie z czasem 3:19:xx. Na początku przez chwilę biegłem z pacemakerem na 3:20 h. Spojrzałem na tętno, które oscylowało w okolicy 172 unm i postanowiłem minimalnie przyspieszyć. Dobrym pretekstem była obecność Marka, którego po raz pierwszy spotkałem w trakcie Tokyo Marathon 2015. Okazało się, że również biegnie na mój czas. Trzymaliśmy się razem z jakieś dwadzieścia kilka kilometrów.
O dziwo nie padało i chwilę po strzale startera wyszło słońce. Jedynym mankamentem był wiatr. Na samym początku co prawda aż tak bardzo nie przeszkadzał. Wtedy biegliśmy jeszcze w sporej grupie dzięki czemu nadarzała się okazja, aby się przed nim schronić.
3 komentarze
Jeżeli to był Twój pierwszy bieg to gratuluję znakomitego czasu w debiucie! 🙂 Może jeszcze kiedyś się gdzieś spotkamy na trasie.
Relacja ciekawa, naturalna, odczucia do oprawy takie same, ale że ja debiutowałem to wszystko było dla mnie nowe i zapamiętam ten maraton na długo z jak najlepszej strony bo spełniłem swoje marzenie. Tak przebiegał mój bieg http://runnerski.pl/czy-przebiegne-maraton-nie-biegajac/
Jak zwykle świetna relacja, może jeszcze roczek-dwa i dołączę do Twojego biegającego z Tobą fanklubu 😉