Pierwszy kilometr zrobiłem w 3:33 min. Postanowiłem więc nieco zwolnić. Wtedy biegło mi się jeszcze w porządku. Jedynym punktem odniesienia były plecy biegacza, który wystartował przede mną. Systematycznie zbliżałem się do jego zielonej koszulki. W pewnym momencie biegliśmy już koło siebie.
Tabliczki z oznaczeniem 2 km jakoś nie mogłem się doczekać. Biegłem, biegłem i biegłem, a tam cisza. Wreszcie jest! Czas: 3:45 min. Jeszcze „tylko” 500 m, nawrót i 2,5 km do upragnionego końca tej gehenny.
Nawrót kosztował każdego kilka cennych sekund. Należało przecież zwolnić, wyhamować prawie do zera i znowu rozpędzić się do zakładanej prędkości.
Tabliczkę z oznaczeniem 3 km minąłem po 3:57 min biegu. Kilkaset metrów dalej pojawił się pierwszy znaczący kryzys.
Najwyższe zmierzone tętno wynosi u mnie 204 unm. Systematycznie zaczynałem się do niego zbliżać. Gdzieś na 3,6 km miałem do wyboru dwie opcje. Przejść do bardzo szybkiego marszu, aby wziąć łyk wody i nieco ochłonąć, albo biec dalej i w niedługim czasie osunąć się bezwładnie w pobliską kosodrzewinę zaliczając pierwszą dyskwalifikację w swoim życiu. Wolałem nie ryzykować, napiłem się więc i po chwili ponownie byłem na trasie.
Dotarcie do tabliczki z „4 km” trwało po prostu w nieskończoność. Dawno na nic tak nie czekałem, jak na ten kawałek drewna wbitego w ziemię. Miejsce to oznaczało ostatnie 1000 m bólu i cierpienia. Minąłem je w czasie 4:06 min. Po raz pierwszy i ostatni przekroczyłem 4 min/km.
No i zaczęło się. W głowie odliczałem kolejne centymetry do upragnionej mety. Tętno wynosiło już wtedy 203 unm. Zmęczenie zaczęło osiągać apogeum. Walczyłem o każdy oddech i każdy następny krok. W okolicy 4,37 km po raz kolejny musiałem odpuścić. Zwolniłem i ponownie się napiłem. Zacisnąłem zęby i po chwili wróciłem do biegu.
Ostatnie kilkaset metrów pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że po prawej pojawił się budynek. Po lewej był zalew i ludzie krzyczeli. Ponoć również po lewej stała Ewelina z Magdą. Była też trójka przyjaciół. Ponoć.
Egoistycznie rzecz ujmując dla mnie liczyła się wtedy tylko i wyłącznie meta, która oznaczała dla mnie stan tzw. „werbung ende„. Chciałem się wreszcie zatrzymać i niczego nie musieć.
Zresztą zobaczcie sobie film w slow motion, który nakręcił mój przyjaciel Szymon (dobiegł do mety w znakomitym czasie: 23:41 min):
Jest też kilka zdjęć, w których wyglądam gorzej niż źle. Za wszystkie dziękuję Ewelinie, Lucynie i Izabeli. W życiu nie byłem tak obfotografowany przed metą.
Sprawdziłem później wykres tętna i te ostatnie metry zrobiłem przy 204 unm. Domyślam się, że przy 205 jest u mnie Walhalla i dłuższe L4.
Niestety nie udało mi się złamać 19 min, ale gdyby nie te 2 spacery w trakcie biegu, załapałbym się do pierwszej 10-stki w klasyfikacji OPEN z wynikiem co najmniej 18:59 min (startowało 391 osób). Z drugiej strony, gdybym nie przeszedł do marszu, to może w ogóle nie dobiegłbym do mety. Tylko, czy w ogóle jest sens gdybać? Stało się to, co się stało. Mogę jedynie wyciągnąć wnioski, o których istnieniu wiedziałem już na długo przed biegiem. Marzę o złamaniu 19:00 min? Nie pozostało mi nic innego jak skupić się na jakimś konkretnym treningu. Bez niego znowu mogę zaryzykować i nic z tego nie mieć. Najważniejsze, że jest o co walczyć i postaram się to zrobić w przyszłym roku.
Jak oceniam bieg?
Szóstkę Pogorii organizuje Stowarzyszenie Pogoria Biega. Widać, że znają się na rzeczy i bynajmniej nie jest to firma XYZ, której zależy tylko i wyłącznie na kasie pochodzącej ze sprzedaży pakietów startowych.
Dąbrowo Górnicza! – chyba znowu się zobaczymy.
2 komentarze
Gratuluję walki i samozaparcia 🙂 No i świetnej relacji. Z jednej strony to masz rację, bo Twój start docelowy ma niewiele wspólnego z piątką, ale gdybyś to ciut inaczej rozegrał taktycznie… No to by był pozamiatane 🙂
Aha, jeszcze co do HR Max. U mnie na blogu nie tak dawno opisywałem procedurę wg jakiej wyznaczaliśmy maksymalne tętno, wcale niekoniecznie może Ci się udać je wyznaczyć przy biegu aż na 5km. U nas był to bieg narastający z pacemakerem, z czego dopiero końcówka była „w trupa”. Tu miałeś zbyt długi dystans, przy którym już byłeś zmęczony, więc jeśli bym miał obstawiać Twoje najwyższe tętno to kto wie czy nie jest jeszcze wyższe.
Ot, na piątce w Żorach finiszowałem na max a dobiłem do 185 a max wyznaczone było 188 😉
Dzięki!
Dlatego marzy mi się wzięcie udziału w takim teście wydolnościowym z prawdziwego zdarzenia. Żeby wreszcie ustalić te magiczne strefy tętna :/