Nowy Jork – najludniejsze miasto Stanów Zjednoczonych Ameryki. Światowa stolica mody, finansów, biznesu, nauki i rozrywki? Wikipedia twierdzi, że tak. Po tygodniowym pobycie nie mogę się z tym nie zgodzić.
Miasto urzekło mnie na wielu płaszczyznach. Drapacze chmur na nowo zdefiniowały moje pojęcie o tym jak mogą wyglądać naprawdę wysokie budynki, a Harlem – co to znaczy ziomalski klimat, gdy akurat wieczorem wychodzisz z metra i kierujesz się w stronę hostelu.
Przed Wami pierwszy z serii kilku tekstów o Nowym Jorku. Nie z perspektywy maratończyka. Bardziej osoby, która w Nowym Jorku była po raz pierwszy w życiu. Ba! – po raz pierwszy w ogóle odwiedziła USA.
W tym odcinku: krótko o Nowym Jorku i nieco dłużej o wizie.
W następnych m.in. o przygodach związanych z dojazdem i mieszkaniem na Harlemie.
Zapraszam!
1. New Jork, New Jork!
Nowy Jork nieustannie przewija się w popkulturze. Pojawia się w niezliczonej ilości seriali, filmów, gier i teledysków. To tam ewoluował hip-hop, to stamtąd wywodzi się Ulica Sezamkowa. W końcu to tam runęły wieże World Trade Center burząc pewien pozorny ład w stosunkach międzynarodowych.
No i ten Nowy Jork zawsze gdzieś tam na mnie czekał i chciał, abym go odwiedził. Przez całe życie przyciągał jak magnes. Wreszcie miałem okazję się w nim pojawić i wyeksploatować go najmocniej, jak potrafiłem.
Wyjechałem z niego z poczuciem, że zobaczyłem wszystko co chciałem. Odhaczyłem 99% miejsc, które zaznaczyłem na swojej mapie:
Nowy Jorku! – mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś u Ciebie pojawię.
No, ale na wzruszenia przyjdzie jeszcze czas.
2. Wiza.
Jeżeli marzy się Wam wyjazd do USA, to musicie się zaopatrzyć w wizę. Słyszałem wiele historii o tym, że niezwykle trudno ją zdobyć; że ludzie płakali rzewnymi łzami i ciężko było ich uspokoić po tym, gdy jej nie otrzymali. Jak było w moim przypadku?
No i się zaczęło.
Ostatnio stresowałem się tak przed maturą pisemną z historii. Kilkadziesiąt pytań, a co kolejne – to lepsze! Musiałem się określić m.in. czy do USA jadę uprawiać nierząd, czy tylko naprawić sobie rozrząd. Na każdym etapie z 8 razy zastanawiałem się czy wpisałem dobre dane i czy to pytanie jest po prostu łatwe, czy już chamsko-podchwytliwe.
No ok. Formularz wypełniony, wizyta w konsulacie umówiona, więc nie pozostało mi nic innego jak wypisać sobie urlop i czekać.
Po zaparkowaniu w Krakowie, od razu udałem się pod konsulat. No i po krótkiej rozmowie z kilkoma osobami, w podskokach wróciłem do samochodu zostawiając tam telefon i inne precjoza. Okazało się, że telefonu nie można wnosić na teren konsulatu. Niestety nikt nie uprzedził mnie, że w środku znajdują się małe szafki na kluczyk, w których można go zostawić. No nic, przynajmniej zaliczyłem poranny bieg po Krakowie.
Zbyt duża liczba obejrzanych filmów made in USA sprawiła, że o rozmowie z konsulem myślałem w kategoriach:
On – starszy facet z wąsem za masywnym biurkiem z dębu bądź innej brzozy. Na biurku pełno zdjęć swojej rodziny. Na ścianie poroże, strzelba i zdjęcie Donalda T.
Ja – zapadający się w wygodnym fotelu jegomość, który zaraz będzie musiał opowiedzieć historię swojego życia.
Wiem, że brzmi to jak pierwsza scena do filmu ze znaczkiem „+18”, no ale serio tak to sobie wyobrażałem.
Co zastałem na miejscu?
Pierwsze okienko, w którym sprawdzono moje dokumenty. Następnie kolejka do drugiego okienka, przy którym na stojąco odpowiedziałem może na 2-3 pytania. Konsul był schowany za szybą i też sobie stał. Czułem się więc jak na najprawdziwszym dworcu w Katowicach, a nie tak fajnie jak na filmach. Korciło mnie, żeby na końcu poprosić o bilet rodzinny w dwie strony. Na tym moja przygoda raczej by się wtedy zakończyła. Wolałem więc nie ryzykować.
Otrzymałem informację, że wizę przyznano mi na 10 lat… i tyle. Żadnych ogni sztucznych i konfetti. Nawet ciastka nie dali. Nic, a nic!
„Następny!” – usłyszałem odchodząc w siną dal.
Wizę można sobie zamówić kurierem bądź odebrać ją osobiście. Wybrałem wariant nr 1 i po dwóch tygodniach odwiedziłem placówkę UPS, w której mogłem ją odebrać.
I na koniec taka ciekawostka.
Posiadanie wizy nie oznacza jeszcze tego, że wpuszczą Cię na teren USA. Jeżeli nie spodobasz się pracownikowi służb granicznych na lotnisku, to równie dobrze na tym lotnisku możesz sobie pozostać.
Słyszałem m.in. historię o człowieku (i nie, nie jest to miejska legenda), który w trakcie takiej rozmowy z czegoś sobie zażartował. Pracownik służb granicznych na żartach się nie znał i na teren USA go nie wpuścił.
Z nosem na kwintę wrócił do Polski.
Nawet magnesu sobie nie przywiózł :/
Jeden komentarz
Zgadza się. W konsulacie dostaje się promesę wizy, a nie samą wizę. Wiza wstemplowana jest dopiero na granicy USA; identycznie było jak pamiętam w przypadku UK zanim wstąpiła do UE. A jak będzie teraz po jej wystąpieniu? Dobre pytanie.