W Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego wziąłem udział dwukrotnie. W 2014 r. do mety dobiegłem w czasie 1:36:27 [relacja]. Pamiętam, że 1000 m podbieg – na słynnym 18-tym km – śnił mi się później po nocach. Dwa lata później metę przekroczyłem z wynikiem 1:31:34 [relacja]. Wydawało mi się, że to tyle w temacie. Że ciężko będzie mi go poprawić, a ww. podbieg zapewne znowu pokonam świńskim truchtem.
Cóż, życie potrafi czasami nieźle zaskoczyć.
Do Żywca pojechałem wraz z Michałem i jego przyjacielem – Sebastianem. Michała mogą kojarzyć wszyscy Ci, którzy w 2015 r. śledzili konkurs Silesia Marathon. Główną nagrodą był wtedy wyjazd na (ultra)maraton do Kapsztadu – Two Oceans Marathon. Tak się złożyło, że Michał go wygrał. Ja zająłem bodajże piąte miejsce [tutaj znajdziecie film Michała. Mój obejrzycie w tym miejscu.].
Tak dobrze się nam rozmawiało, że przejechaliśmy zjazd na Żywiec. Po kilku dodatkowych kilometrach wreszcie udało nam się dotrzeć do celu. Pojawił się jednak zasadniczy problem – trzeba było wyjść z nagrzanego samochodu i udać się po pakiet. Dlaczego o tym piszę?
Po zaparkowaniu od razu udaliśmy się do biura zawodów. Odebrałem pakiet, który prezentował się następująco:
Czym prędzej wróciliśmy do samochodu i w nieskończoność przeciągaliśmy moment wyjścia na mróz.
W strefie startowej spotkałem jeszcze Tomasza. Zamieniliśmy kilka słów, po czym ustawiłem sobie pacemakera w Garminie na 4:25 min/km. Co będzie, to będzie.
Wybiła 10:00 – ruszyliśmy.
Na początku starałem się wyminąć wolniejszych biegaczy i jak najszybciej uzyskać zakładaną prędkość.