W 2014 roku wziąłem udział w Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego [relacja]. Pamiętam, że dawno nie było mi tak zimno. Ściągnięcie bluzy przed startem wymagało ode mnie nadludzkich zdolności. A podbiegi? Ten na 18-stym km jeszcze długo śnił mi się po nocach. Pamiętam też, że trasa po prostu mnie urzekła. Góry, las i jezioro – czego chcieć więcej? Do mety dobiegłem w czasie 1:36:27 co bardzo mnie zaskoczyło. Pomyślałem wtedy, że muszę tam wrócić. W 2015 r. na drodze stanął mi XII Półmaraton Marzanny [relacja]. Postarałem się, aby w tym było inaczej.
Od razu udaliśmy się na rynek, gdzie odebraliśmy pakiety. Co znalazłem w środku? Kupon na posiłek, numer startowy, 2 ulotki i koszulkę. Po godz. 8:00 na miejscu było niewielu biegaczy. Kilka godzin później uległo to diametralnej zmianie.
Przed godziną 10:00 zabrałem się za rozgrzewkę, której rozpoczęcie przeciągałem najdłużej jak tylko się dało. Cały czas siedzieliśmy w samochodzie. Myśl o tym, że trzeba wyjść na zewnątrz nie napawała mnie optymizmem. Biegając sobie tu i ówdzie odkryłem zatokę Toi-Toi’ów. Fajna sprawa. Jedna kolejka i kilkanaście kabin. Chyba nikt nie czekał dłużej niż powinien.
W międzyczasie udało mi się spotkać Pawła z bloga Bookworm on the run – bwotr.pl, a także jego przyjaciela Tomasza, z którymi dzielnie pozowałem do zdjęć w trakcie Biegu po Moczkę i Makówki [relacja].
Start miał się odbyć o 10:30. Kilkanaście minut wcześniej ruszyliśmy w kierunku rynku. Tłum z każdym krokiem się zagęszczał. Trudno przegapić ponad 2 tysiące biegaczy na tak niewielkiej przestrzeni. Od razu załapaliśmy się na dodatkową rozgrzewkę, która zakończyła się po kilku minutach. Niestety po chwili pojawił się niepotrzebny chaos. Na początku ludzie nie wiedzieli po której stronie w ogóle mają się ustawić. Wkrótce okazało się, że rozgrzewkę przeprowadzono po niewłaściwej stronie – tej, w której kierunku wszyscy ruszą. W sumie można to było zrobić nieco wcześniej. Część ludzi czekała już na starcie. Reszta osób musiała się przez nich przedostać i ustawić po drugiej stronie. Niestety nie było stref startowych. Każdy ustawiał się tam gdzie akurat udało mu się stanąć, albo tam – gdzie zepchnął go tłum. Przez chwilę panował taki ścisk, że Garmin stracił zasięg z satelitami. Jakieś plusy? Nagle okazało się, że jest zupełnie ciepło. Zero wiatru i +36,6 stopni Celsjusza w cieniu. Ruszyliśmy kilkanaście minut później.
Taktyka na ten bieg była dosyć prosta. Na początku pobiec ile sił w nogach. Po pierwszym większym wzniesieniu sprawdzić jak z formą, a każdy zbieg pokonywać z pełną prędkością. Ciężko było mi założyć sobie jakieś stałe tempo przy tylu pagórkach.
Przez pierwszy kilometr walczyłem o dobrą pozycję. To może dlatego zrobiłem go w tempie 3:49 min/km. Kolejne pokonałem w niewiele wolniejszym czasie:
Ku mojemu zdziwieniu, piąty kilometr minąłem w czasie 18:35 min. Moja dotychczasowa życiówka na tym dystansie wynosi 19:03 [Chorzów – 2014 r.]. Wszystko co dobre, szybko się kończy. Po chwili pojawiły się pierwsze podbiegi. 10-ty km pokonałem w czasie 39:06.
Przed każdym z nich starałem się nieco zwolnić. Szybka praca rąk, miarowy oddech i udało mi się pokonać pierwsze wzniesienie. Za każdym z nich czekała nagroda w postaci zbiegu, który niejednokrotnie można było pokonać na pełnej mocy. Chwila oddechu i powtórka z rozrywki. W takich okolicznościach przyrody była to jednak sama przyjemność. Trasa półmaratonu jest równie trudna, co satysfakcjonująca.
4 komentarze
Świetna relacja, miło było się spotkać, kolejny start w Żywcu – obowiązkowo!
Dzięki! Są trasy, na które się wraca. Wydaje mi się, Żywiec jest tego idealnym przykładem 😉
Gratulacje Marku!
„Trasa półmaratonu jest równie trudna, co satysfakcjonująca.” masz rację, to jest wspaniałe w tym biegu 🙂
Pozdrowienia 🙂
Dzięki!
Do zobaczenia z rok 🙂