Na początku musieliśmy minąć park, w którym kończono instalować biegowe miasteczko.
Po chwili dotarliśmy do jeziora Michigan. Gdybym nie wiedział, że to jezioro, mógłbym przysiąc, że mam przed oczami najprawdziwsze morze. Skręciliśmy w prawo po ok. 7 km spaceru, dotarliśmy do McCormick Place – centrum wystawowo-koferencyjnego, gdzie mieliśmy odebrać pakiety.
Widząc z daleka budynek pomyślałem, że tak jak zawsze – stracę w nim kilka dobrych godzin swojego życia. W rzeczywistości okazało się inaczej.
Po minięciu drzwi naszym oczom ukazał się pokaźny hol z tysiącem biegaczy, którzy zmierzali w jedynie słusznym kierunku.
Kilka zdjęć później trafiliśmy na sporą kolejkę. Zresztą jedną z wielu tego dnia. Przyznam, że trochę mnie to zdziwiło. Tak jak zawsze, EXPO atakuję w pierwszy dzień i to możliwie jak najwcześniej. Czy to Berlin, Tokio, a nawet Nowy Jork – nigdzie nie było rano takiego tłoku. Domyślam się z czego to wynika. Chicago, jako jedyne z ww. miast, EXPO ma otwarte jedynie 2 dni przed biegiem. Następuje więc jedna, sporych rozmiarów kumulacja. Strach się bać co działo się tam w przeddzień biegu w godzinach popołudniowych.
Na początku sprawdzono nas, czy nie wnosimy bomby albo chociaż jakiegoś cyrkla z ekierką.
Następnie mili Panowie zeskanowali nasze kody QR po czym oznajmili do której bramki mamy się udać. Mój pakiet znajdował się w tej z numerem 8.
Otrzymałem numer, po czym – mijając wszystkie możliwe stoiska – od razu udałem się po koszulkę. W trakcie rejestracji wybrałem rozmiar „M”. Nie byłem jednak do końca przekonany czy będzie w porządku. Okazało się, że moje obawy były słuszne.
W końcu sali znajdował się punkt z wymianą koszulek. Znowu rozpocząłem rajd pomiędzy biegaczami, aby zdobyć swoją upragnioną „S”-kę. Ten rozmiar rozchodzi się zawsze w pierwszej kolejności.
Po wymianie mogłem wreszcie w spokoju zrobić zdjęcie całego pakietu.
Tak się prezentował po rozłożeniu na dywanie:
Mogliśmy się w spokoju zabrać za samo EXPO, które – co dziwne – wcale nie było tak duże, na jakie wyglądało. To w Tokio miało 2 piętra, a w Berlinie było długie po horyzont. W Nowym Jorku też było bardziej okazałe. Z mojej strony nie jest to zarzut, a bardziej ciekawostka.
W pierwszej kolejności udałem się na stoisko Nike, gdzie kupiłem koszulkę techniczną. Tam stałem w kolejce, do kolejki, która zamieniała się na końcu w kolejkę do kasy.
Pozostałe stoiska jakoś mnie nie interesowały. Wyjątek stanowiło to, które znajdowało się zaraz przed wyjściem: Abbot World Marathon Majors.
Jak zawsze można tak było obejrzeć ubiegłoroczne medale z wszystkich Majorów, a także ten jeden – wyczekiwany przez wielu.
Z prawej strony była długa lista wszystkich finiszerów. Przy „Poland” naliczyłem 32 nazwiska. Jestem ciekawy ile osób doszło po maratonie w Chicago. Kilka zdjęć i westchnięć i byłem gotowy do drogi powrotnej.
Z EXPO do centrum jeździły darmowe busy. Okazało się, że są to te kultowe – żółte autobusy.
Po krótkiej jeździe byłem z powrotem w hostelu.
2 komentarze
To słabo patrzyłeś za Polakami 😀 Ja na całej trasie spotykałem, z 20-30 grup z Polską flagą spokojnie spotkałem 😛
No to nie wiem gdzie miałem się jeszcze spoglądać 😉
Musieli mnie po prostu unikać. Gdy Ty biegłeś to wyciągali flagi przed Twoim nosem 🙂
Inaczej być nie mogło.