Ulica Damrota pojawiła się na ok. 2,3 km trasy. To była jedna z tych upierdliwych prostych, która może zniweczyć wcześniej włożony wysiłek. Upierdliwość polegała na tym, że był to podbieg. Niestety nie krótki i treściwy, a rozłożony w czasie. Tak mniej więcej na odcinku 700-800 m.
To był moment, w którym chwyciłem wózek oburącz. Zazwyczaj robię to w chwilach największego zmęczenia.
Ulica Damrota wreszcie się skończyła. Co z tego, skoro pojawił się kolejny zakręt?
Zgadnijcie w którą stronę.
Garmin poinformował mnie, że 3-ci km pokonałem w 4:20 min. Mimo najszczerszych chęci, nie stać mnie było na więcej.
Znaleźliśmy się na ulicy Powstańców. Chciałem krótki i treściwy podbieg? Właśnie tam go znalazłem.
W pakiecie miałem także tętno w wysokości 195 unm.
Na końcu wzniesienia musiałem na chwilę zwolnić. Wziąłem łyk wody i kilka razy głęboko odetchnąłem. Byłem gotowy do dalszej walki.
Wyprzedziły mnie 3 osoby, ale wtedy nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Wiedziałem, że do mety nie czeka na mnie już ani jeden podbieg. To było najważniejsze.
Wózek ponownie prowadziłem tylko jedną ręką, a tempo zeszło poniżej 4 min/km.
Czułem, że mam jeszcze spory zapas energii. Co z tego, skoro wysokie tętno nie pozwalało mi rozwinąć większej prędkości. Ostatni podbieg powalił mnie na łopatki.
4-ty km pokonałem w 4:15 min.
Do mety było już niedaleko. Kilka mniejszych, bądź większych zbiegów. Może jeszcze jeden niewielki podbieg i wkrótce znaleźliśmy się na katowickim rynku.
Zakręt w lewo i z daleka widziałem już znajomy budynek szkoły.
Chciałem przyspieszyć i nawet mi się to udało, ale tętno dobiło do nieregulaminowych 198 unm. Czułem się gorzej niż źle. Oczywiście nadal kontaktowałem stawiając bezpieczeństwo Magdy na pierwszym miejscu. Gdy tylko podbiegałem do przejść dla pieszych, delikatnie zwalniałem i rozglądałem się dookoła. Nie wiem jakby się skończyło spotkanie spacerowicza z rozpędzony wózkiem. Raczej można byłoby wtedy wylosować dłuższe L4.
Ostry zakręt w prawo i meta.
Cel osiągnięty!
I tutaj takie post scriptum. Trasa nie miała atestu, więc nie jestem w stanie stwierdzić czy było to dokładnie 5 000 m. Według Garmina, do pełnych pięciu kilometrów zabrakło mi 89 m. Mimo wszystko, nawet gdybym miał je jeszcze pokonać, to biorąc pod uwagę tempo ostatniego odcinka, czas końcowy i tak wyniósłby poniżej 20 min. To cieszy mnie najbardziej. Uważam, że nie jest źle jak na debiut z wózkiem i tak na oko – z około 30 kg obciążeniem (Magda, wózek, ubranie i śpiworek).
Odebrałem medal, zjedliśmy drożdżówkę i udaliśmy się do samochodu.
To było znakomicie spędzone sobotnie przedpołudnie.
Na początku wspomniałem o szczytnym celu, na jaki zbierano środki finansowe. Zgodnie z regulaminem biegu: całkowity zysk z przedsięwzięcia został przekazany na podopiecznego Fundacji Cała Naprzód – Pawła Lewka.
Fajnie, że biegając można przy okazji komuś pomóc.
Jak oceniam bieg?
W samych superlatywach. Trasa była bardzo dobrze zabezpieczona. Przyznam, że nie widziałem tabliczek z oznaczeniem wszystkich kilometrów, ale miałem prawo je przeoczyć. Przy tętnie w okolicy 195-198 unm. byłem w zupełnie innej rzeczywistości i skupiałem się na przetrwaniu, a nie zapamiętywaniu co, gdzie i kiedy.
Trasa jest ciekawa. Jestem miło zaskoczony, że udało się ją poprowadzić w samym centrum Katowic.
Jeżeli za rok pojawi się kolejna edycja, to z chęcią wezmę w niej udział.