Minął styczeń – czas więc zabrać się za jego podsumowanie. Przed wami skrót najważniejszych wydarzeń z pierwszych trzydziestu jeden dni dwa tysiące dziewiętnastego roku.
Zapraszam!
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz z poprzedniego miesiąca:
Zacząłem od wysokiego „C”, bo kilkanaście godzin po nowym roku, miałem już w dłoniach medal z maratonu. Za wyjątkiem treningu, który zrobiłem 16 stycznia, wszystkie pozostałe wypadły w weekend.
Gdy zaczynałem biegać, to trenowałem 4 razy w tygodniu. Pamiętam jak wtedy obiecałem sobie, że nigdy nie zrezygnuję z 3 treningów w tygodniu. Bo z takich 3 wnet zrobią się 2, a później to już dobra droga do porzucenia „S/M” na rzecz większych rozmiarów. No ale w sytuacji, w której ludzie w kominach palą cyrklami i wkładami do długopisów, nie pozostało mi nic innego jak, wieczorne – smogowe treningi, zamienić na weekendowy Park Śląski.
Tak więc w momencie, w którym mapa zasyfienia okolicy była bordowo-brunatna, zostawałem w domu.
Zdrowie jest najważniejsze. Tym bardziej w przypadku astmatyka.
W styczniu pokonałem 187 km.
2. Starty.
Start był tylko jeden, ale za to jaki!
XIII Śląski Noworoczny Maraton Cyborg – 01.01.2019 r.
Jeszcze kilka lat temu nie sądziłem, że 1 stycznia jestem w stanie przebiec maraton. Ba! Że uda się to zrobić w takim stylu (czyt. bez jakiegokolwiek zmęczenia, a także – z jakimś niewyczerpalnym pokładem energii).
Maraton Cyborga był doskonałą okazją do spotkania ze znajomymi. Te – nieco ponad 4 h – w całości upłynęły na wspólnych rozmowach. Po raz pierwszy w życiu po maratonie bolał mnie brzuch/przepona/coś tam w środku, a nie nogi. Powodem było nieustanne gadanie.
Do tej pory w Maratonie Cyborga brałem udział 2-krotnie, ale dopiero po raz pierwszy stałem się pełnoprawnym Cyborgiem. Wcześniej kończyłem po 21 km i 097 m.
3. Pobiegnę w Londynie!
W Londynie byłem raz w życiu. To było w 1997 roku. W rozgłośniach radiowych królowały Spice Girls, a w kinach „Faceci w Czerni”. Miesiąc po moim wyjeździe zginęła Diana Frances Mountbatten-Windsor (z domu Spencer).
Dla 13-latka Londyn, w drugiej połowie lat 90′, był magicznym i kolorowym miejscem. Nigdy bym nie przypuszczał, że 22 lata później wrócę tam w zupełnie nowej roli. Nie będę się ślinił do automatów z grami i nie kupię sobie Game Boya. W zamian za to, 26 kwietnia (w swoje 35 urodziny) Londyn odwiedzę ponownie, aby 2 dni później przebiec swój 18-sty maraton. 5 Majorze – nadchodzę!
Jakby tego było mało, to okazało się, że do Londynu wrócę jeszcze raz. 27 maja wystartuję w Vitality London 10,000 – najbardziej prestiżowych 10 km w całym Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytani i Irlandii. Zdaje się, że moja relacja będzie pierwszą relacją z tego biegu w Polsce. Drogadotokio.pl exclusive’ami stoi!
Strach się bać, gdzie swoje urodziny spędzę w 2020 r. Dubaj? Oslo? A może Zabrze?
Kto to wie…
4. WOŚP.
Po raz pierwszy w życiu postanowiłem wystawić aukcję w ramach wsparcia WOŚP. Ludzie wystawiają różne rzeczy: piłki z podpisami piłkarzy, koszulki i buty. Ja postanowiłem wystawić coś, czego nikt nigdy w Polsce nie wystawił: unikalną koszulkę z Tokyo Marathon 2015, a także równie unikalnego admina drogidotokio.pl (dzięki Tomaszu za inspirejszyn!).
Jak to się wszytko skończył?
Ano tak:
Koszulka poszła za 129 zł, a ja? Ponad 200 zł więcej!
Toż to jest HIT!
Jeszcze raz kłaniam się w pas i pięknie dziękuję wszystkim, który wzięli udział w licytacji.
5. Kolano.
W podsumowaniu listopada napisałem, że pewnego pięknego dnia zaczęło mnie boleć lewe kolano. Napisałem też, że 5 dni wystarczyło, aby ból ustąpił. Niestety znowu muszę poruszyć ten temat.
Pomimo tego incydentu, byłem zdrów jak rybak. Biegałem i codziennie ćwiczyłem. Od strony sportowej było bardziej niż ok. No, ale przecież nic nie trwa wiecznie.
No i tak w pewne sobotnie przedpołudnie pokonałem 17 km. Na ostatnich dwóch czułem, że coś jest nie tak. Lewe kolano wydawało się jakieś słabsze. Ani się nie obejrzałem, jak przeszył je ból. Z nosem na kwintę wróciłem do domu.
Ból szybko minął i na drugi dzień w planach miałem 20 km – tak, aby dobić do 200 km.
Uradowany wbiegłem w osiedle Tysiąclecia w Katowicach. Czasami się tam pojawiam, gdy Park Śląski wychodzi mi już bokiem. No i w najdalszym punkcie w linii prostej od domu – poczułem ból. Tym razem był na tyle mocny, że musiałem się zatrzymać. Chwilę postałem i gdy tylko wróciłem do biegu – ból pojawił się ponownie.
Do domu miałem z dobrych kilka kilometrów. Spacer przy wietrze i przepoconych ciuchach raczej nie byłby dobrym pomysłem.
Wyjąłem więc telefon. Odblokowałem go, kliknąłem gdzie trzeba i po 5 minutach pojawił się mój wybawca: Pan Tomasz w Mercedesie Klasy C.
Wiele w życiu przeżyłem, ale żebym Uberem z treningu wracał?
Tego jeszcze nie przerabiałem.
Gdy piszę te słowa z kolanem wydaje się już być w porządku. W weekend przebiegłem 32 km. Wróciłem też do rolowania i od razu czuć efekty.
Tym optymistycznym zdaniem kończę niniejszy tekst.
Do następnego!