Po następnym zakręcie znaleźliśmy się w lesie, który doskonale pamiętam z poprzedniego biegu. Wiedziałem, że o w miarę płaskim terenie mogę jedynie pomarzyć.
Przy oznaczeniu 3-go km było jeszcze w miarę ok. Zrobiłem go jedynie 1 sekundę wolniej od poprzedniego.
Tętno już od jakiegoś czasu przekroczyło 193 unm. O jakimkolwiek komforcie nie było więc mowy.
Nogi w tym tempie mogłyby biec jeszcze dłużej, ale niestety płuca za nimi nie nadążały.
Punktem kulminacyjnym był krótki podbieg na ok. 3,56 km trasy. Nie wiem czy wypada przechodzić do marszu w biegu na dystansie 5 km, ale wtedy za bardzo mnie to nie obchodziło. Wiedziałem, że jeżeli tego nie zrobię, to do mety dotrę na czworakach.
Przeszedłem do krótkiego marszu, w trakcie którego wyprzedziła mnie dwójka biegaczy.
Wziąłem łyk izotonika i byłem gotowy na ostatnie 1,5 km.
Na całe szczęście następne 500 metrów prowadziło w dół.
W połowie tego odcinka pojawiło się oznaczenie 4-go km. Był to zdecydowanie najwolniejszy kilometr w trakcie tego biegu. Trwał dokładnie 4 minuty i 20 sekund.
Mijając go poruszałem się w tempie 3:30 min/km. Przed oczami wyrósł mi jeden ze stawów, który trzeba było obiec. Meta była na wyciągnięcie ręki.
To był moment, w którym tętno dochodziło do 195 unm.
Ostatni zakręt w prawo i ostatnia prosta. Uniosłem ręce w geście triumfu i przekroczyłem metę zajmując 11 miejsce w klasyfikacji OPEN. Średnie tempo z całego biegu wyniosło 3:51 min/km. Biorąc pod uwagę to, jak mało ostatnio biegam, niczego więcej nie byłem w stanie osiągnąć.
Przywitałem się z Magdą i Eweliną, po czym zaczęło się oczekiwanie na bieg dla dzieci.
Najpierw był 50-metrowy bieg dla maluchów. Wraz z Magdą stanęliśmy koło taśmy odgradzającej trasę i głośno dopingowaliśmy małych zawodników.
Później udaliśmy się w miejsce, w którym to ja zaczynałem i kończyłem bieg. Zaczęły się tam zawody dla dzieci na różnych dystansach: od 300 do 700 m (osobno chłopcy i dziewczynki).
Magda biegła o 12:15. Bieg miał charakter czysto rekreacyjny. W naszym wariancie można było biec z opiekunem. Nie było też nagród dla pierwszej trójki.
Już na tym etapie byłem zaskoczony jak sprawnie to wszystko szło. Pomiędzy biegami przerwy trwały niesamowicie krótko. Jedni kończyli, by za chwilę zacząć mieli kolejni.
Wreszcie przyszła kolej na nas. Magda oznajmiła, że na start pójdzie sobie okrężną drogą. Niestety nie mogliśmy z niej skorzystać, gdyż ciągnęły się tam barierki i samo dojście na start trochę by nam zajęło. Chwila pertraktacji i zgodziła się wejść od tej właściwej strony. Cały czas podkreślała, że biegnie sama – nie za rączkę.
Ustawiliśmy się przy czerwonej linii i po chwili ruszyliśmy. Magda wyrwała do przodu. Ja cały czas biegłem za nią.
Po kilkudziesięciu metrach stwierdziła, że ściąga polar bo on skutecznie zasłania przecież koszulkę z tygrysem z zeszłorocznego Katowice KIDS Run. Wtedy dołączył do nas strażak na rowerze, który zamykał bieg. Od tego momentu poruszaliśmy się w trójkę.
Magda wróciła z powrotem do truchtu. Śmiała się i żywo wszystko komentowała. Za jakiś czas ponownie przeszła do marszu i oznajmiła panu na rowerze, że ten nie może jej prześcignąć,
Okrążyliśmy niewielką sadzawkę (?) i trafiliśmy na prostą do mety.
Plusem biegu na końcu jest to, że paradoksalnie najwięcej osób cię oklaskuje. Magda zwolniła i spoglądała to na prawą, to na lewą stronę. Była zaaferowana sporym dopingiem.
Do mety zostało kilkadziesiąt metrów.
Na chwilę przed jej przekroczeniem Ewelina zniknęła z pola widzenia Magdy no… i się zaczęło 😉 Magda stanęła na linii mety i włączyła alarm: „Mamo! Gdzie jest mama?!?”. Ewelina wyjrzała zza mety i po chwili wszystko wróciło do normy. Magda odebrała medal, którego nie chciała oddać jeszcze przez długi czas.
Jak oceniam bieg na 5 km i 300 m?
To były drugie zawody organizowane przez MK Team, w których wziąłem udział i choćbym nie wiem jak się starał – ponownie nie jestem w stanie się do czegoś przyczepić. No może, już tak zupełnie na siłę: fajnie, jakby w pakiecie dla dzieci pojawił się jakiś gadżet skierowany właśnie dla nich. Jakiś mini-wiatrak, mini-buff lub jeszcze mniejsza piłka?
Trasa była bardzo dobrze zabezpieczona. Miejsca, w których na drodze leżał lód, były zaznaczone pomarańczowym kolorem. W newralgicznych miejscach stali wolontariusze, którzy pokazywali, w którą skręcić stronę. Gdy na trasie pojawiał się słupek, był on odpowiednio zabezpieczony.
Nadal jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak sprawnie przeprowadzono wszystkie biegi dla dzieci. Tym bardziej, że odbyły się aż na 4 dystansach: 50, 300, 400 i 700 m.
Parkowe Hercklekoty mogę Wam z czystym sumieniem polecić. Jest to znakomity sposób na aktywne spędzenie niedzielnego przedpołudnia. Już teraz wiem, że na pewno wystartuję tam za rok.
No i znowu powalczę o moje 11 miejsce!
[zdj. główne do tekstu – fotokompozytor.pl]