Piąty Major za pasem, a marzec nie podsumowany. Posypuję głowę popiołem, kończę chałkę z masłem i biorę się w garść. Oto co wydarzyło się w ciągu 31 dni minionego miesiąca.
Zapraszam!
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz z marca:
Kontuzja kolana odpuściła i proszę Państwa! Cóż to był za miesiąc!
Przy zaledwie 3 treningach w ciągu tygodnia udało mi się zrobić ponad 220 km. Wiem, że niektórzy robią tyle w weekend, ale dla mnie to mimo wszystko sporo. Tym bardziej, jeżeli marzec porównamy z lutym. Dzieli je przepaść.
Przynajmniej jeżeli chodzi o kolano.
2. #na_miesiac_rzucam_slodycze_czelendż!
Od kilku tygodni nieco sobie folgowałem. Słodycze jadłem w zasadzie co kilkanaście/-dziesiąt godzin. 300 gramową czekoladę byłem w stanie zjeść w kilka chwil. Z całym opakowaniem ptasiego mleczka nie było wcale lepiej. Jak każdy uzależniony – opakowanie dzieliłem nie na kostki, a na parter i piętro. Zdaje się, że znikały szybciej, niż ktoś byłby w stanie je tam w ogóle ułożyć.
Co było punktem zapalnym, dzięki któremu podjąłem decyzję o odstawieniu słodyczy?
Spacery po cukierki na wagę:
Gdy piszę te oto słowa, minęła właśnie 28 doba bez słodyczy. Dla mnie jest to jakiś absurdalnie długi czas. No i jeżeliby przyjąć, że chodziło mi o luty, to tak – dopiąłem swego i na miesiąc rzuciłem słodycze.
Od razu tłumaczę, że nie było to typowe odstawienie cukru. Przypalajcie mi pięty żelazkiem ustawionym na trójkę, każcie mi zabarykadować się w windzie z fanatykiem partii rządzącej, ale błagam – nie każcie mi pić kawy bez cukru. Tego nie jestem w stanie zrobić.
Nie ukrywam, że po odstawieniu słodyczy najgorsze było pierwszych kilkadziesiąt godzin. Wtedy miałem jeszcze tzw. odruch Pawłowa, który włączał mi się w momencie mijania kilku specyficznych alejek w supersamie. Ręka sama chwytała po coś słodkiego i wkładała to do koszyka.
Z czasem było jednak coraz lepiej i ostatecznie jestem w stanie przebywać z otwartą czekoladą w tym samym pomieszczeniu, nie konsumując jej ani grama.
Z tego jestem najbardziej dumny!
Czy zamierzam dalej nie jeść słodyczy?
Jak najbardziej.
Tzn. może inaczej – na pewno nie będę sam niczego kupował, tak jak było to do tej pory, a za zaoszczędzoną kasę kupię sobie nową Skodę w gazie.
Dajcie mi pół roku.
No i na koniec. Chcecie poznać mój sekret niejedzenia słodyczy przez cały bity miesiąc? W moim przypadku sprawdziły się 2 rzeczy:
1) Powiedziałem o tym głośno, więc głupio było mi się wycofać.
2) Na początku nie miałem w domu ni batona, ni czekolady. Nie miało mnie więc co kusić.
4. Druga rocznica wspólnego biegania.
Pod koniec marca, wraz z Magdą, obchodziliśmy naszą drugą – biegową rocznicę:
Choć Magda cały czas chce jeździć i sama pyta: „Idziemy do parku?”, doskonale wiem, że ten rok będzie ostatnim rokiem w wózku. Powoli przygotowuję się na to psychicznie.
Co prawda jeszcze nie jestem się na etapie rozkruszania Aviomarinu na kanapkach, aby na chwilę odpłynąć i nie myśleć o tym ostatnim treningu, ale jestem chyba na dobrej drodze :/
No nic.
Taka kolej rzeczy.
5. Przygotowania do Londynu.
Wiecie co jest najlepsze w zdobywaniu kolejnych Majorów? Pomijam fakt związany z walką o pakiet, która niekiedy spędzała mi sen z powiek, a także kwestię samego udziału w samym maratonie.
Najlepsze jest zwiedzanie.
No i tak jak przygotowywałem się na zwiedzanie Tokio, Nowego Jorku i Chicago, tak teraz kreślę trasy spacerów w sercu Londynu.
Będąc gdzieś kilka dni, staram się je wykorzystać na maksa. Wychodzę rano, a wracam późnym wieczorem. Pomimo tego, że zawsze mam przed sobą maraton, grzechem byłoby przecież siedzieć w pokoju hotelowym z nogami podniesionymi do góry.
Wylot już za 16 dni.
Będzie się działo!