Po raz kolejny byłem zszokowany tak dużą liczbą zawodników. Długa fala ludzi w niebieskich koszulkach zdawała się nie mieć końca. W trakcie tej edycji, wzięło w nim udział 3 579 osób.
Tutaj nie liczył się wynik, a samo uczestnictwo. No, a tych uczestników było więcej, niż w kilku polskich maratonach jednocześnie. Widać, że Czesi pokochali bieganie.
O 18:20 zostałem zaproszony w okolicę strefy VIP, w celu odczytania aktualnych warunków pogodowych w języku polskim.
Dla RunCzech Polska jest ważnym krajem. Złota odznaka IAAF zobowiązuje i przed każdym biegiem odczytywany jest komunikat pogodowy. W Ołomuńcu, poza językiem czeskim, angielskim, niemieckim i włoskim, można go także wysłuchać po polsku.
Poprosiłem o długopis, bo kartka, którą mi wręczono, posiadała kilka baboli.
Tu skreśliłem, tam dopisałem i byłem gotowy.
Tekst przeczytałem najpiękniej, jak tylko potrafiłem.
Prawdę mówiąc, mogłem po prostu powiedzieć do mikrofonu, że jest i będzie – cholernie gorąco. Organizatorzy niestety nie przystali na moją propozycję. Kilkanaście zdań dalej życzyłem wszystkim powodzenia.
Oddałem kartkę, po czym szybkim krokiem dostałem się do strefy C.
Przed wejściem do niej spotkałem Piotra. Spytałem go o jego taktykę na bieg. Odparł, że postara się zmieścić w 2 h. Mój plan był identyczny. Wcale nie spieszyło mi się do mety. Chciałem porobić wiele zdjęć i przybić jeszcze większą liczbę piątek. Postanowiliśmy więc pobiec razem.
Fajnie, że przed samym półmaratonem zaprezentowano wszystkich pacemakerów. Z każdym z nim chwilę porozmawiano. Wydaje mi się, że u nas również można by to wprowadzić.
3… 2… 1… ruszyliśmy!
Czekałem na to od kilku dobrych miesięcy.
Początek jest zawsze tak samo emocjonujący. Przed nami zachodzące słońce, obok setki kibiców no i ta podniosła muzyka. Bajka!
Choć mieliśmy biec w okolicy 5:40 min/km, pierwsze 1000 m pokonaliśmy w 5 minut i 19 sekund. Wolniej się niestety nie dało.
Od razu przystąpiłem do przybijania piątek. Skupiałem się przede wszystkim na tych, którzy z racji swojego ustawienia (np. po prawej stronie, gdy zakręt skręca w lewo) nie mieli na to szans. Chciałem podziękować za ich zaangażowanie. Pomimo żaru, który lał się z nieba hektolitrami, dzielnie stali i bili nam brawo. Robili to nieustannie od pierwszego, do ostatniego kilometra. U nas próżno szukać biegów z tak żywiołowo dopingującymi kibicami.
Przykład z życia wzięty?
Proszę bardzo!
2 czerwca brałem udział w 2nd Wizz Air Katowice Half Marathon. Trasa prowadziła przez ścisłe centrum miasta. Od startu, do mety (nie licząc okolicy bramy startowej) klasnęło nam może z 14 osób. Choć przed oczami miałem majestatyczne kamienice, czułem się jakbym biegł jakimiś polami. Właśnie mijał rzepak, by zaraz wbiec w mak. Zupełnie inaczej jest w Czechach.
Rozmowom z Piotrem nie było końca.
Przegadaliśmy w zasadzie większość trasy.
Po 2500 m pojawił się pierwszy wodopój. Wziąłem kubek wody, a także gąbkę, którą zmoczyłem sobie kark. Przy tak wysokiej temperaturze, gąbki stały się dla mnie od tej pory nieodzownym atrybutem ułatwiającym przetrwanie.
Oprócz sporej ilości wody, izotoników i jadła w postaci czekolad, cukru i bananów, na trasie pojawiły się też zraszacze. I to takie z prawdziwego zdarzenia.
Wprost trudno wyrazić słowami, jak wielką ulgę dawało przebiegnięcie przez mocny strumień wody, czerpanej wprost z beczkowozu:
Człowiek momentalnie był mokry. Ta nagła fala orzeźwienia powodowała, że przez kilka następnych kilometrów upał aż tak bardzo nie doskwierał.
Wszystko szło zgodnie z planem.
Pierwsze 5 km zrobiliśmy w nieco ponad 27 minut.
Wkrótce na horyzoncie pojawił się Klasztor Hradisko.
Systematycznie zbliżaliśmy się do tej części trasy, gdzie kibiców jest nieco mniej. To była jedynie 1 km pauza od wrażeń, których wkrótce mieliśmy ponownie doświadczyć. Po minięciu oznaczenia 9-ego km wszystko wróciło do normy. Zaczęliśmy się zbliżać do centrum miasta. Kibice ponownie zagościli w kadrze.
10-ty km minęliśmy po 54 minutach i 58 sekundach biegu.
Cały czas poruszaliśmy się w tempie ok. 5:30 min/km.
Najpiękniejszy fragment trasy?
Właśnie do się do niego zbliżaliśmy.
Pamiętam, że w 2015 r. zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wtedy trasa wyglądała inaczej i ten fragment pojawił się na jednym z pierwszych kilometrów trasy. Teraz rozpoczynał się w połowie 14-ego km i trwał przez ponad kilometr.
Mowa o długiej alejce w Ogrodach Bedřicha Smetany, do których przylega budynek EXPO.
Proszę Państwa. Co tam się działo!
Pomimo wysokiej temperatury i braku cienia, po jednej i drugiej strony ustawiło się kilkaset osób, które dzielnie dopingowały wszystkich biegaczy. To było coś niesamowitego!
Krzyczeli, wiwatowali i robili wszystko, aby odciągnąć Twoją uwagę na narastającego zmęczenia. Dopingu nie było końca.
W czasie 1:22:59 minąłem oznaczenie 15-ego kilometra. Zdałem sobie sprawę, że do końca pozostało zaledwie 6 km. Zwolniłem jeszcze bardziej, aby zrobić sobie kilka dodatkowych zdjęć.
Skręciliśmy w prawo. Pojawił się kolejny wodopój, z którego z chęcią skorzystałem. Po po blisko 1:30 h biegu, w tak tropikalnych warunkach, bardzo chciało mi się pić. O głodzie nawet nie wspominam.
Na szczęście po 2 kubkach izotonika i kawałku banana byłem gotowy do dalszej drogi.