4. In minus.
a) Wynik w Poznańskim Maratonie.
Do końca nie wiem czy wynik poznańskiego maratonu rozpatrywać w kategorii porażki. Apetyt na pewno był na więcej. Po życiówce, którą udało mi się przywieźć z upalnej Warszawy w 2018 r. (3:23:48), wydawało mi się, że w Poznaniu jest szansa na osiągnięcie jeszcze lepszego wyniku. Tym bardziej, że przecież 2 tygodnie wcześniej pobiłem – wspomnianą wcześniej – życiówkę na dystansie półmaratonu.
No i fajnie było do 30-ego km. Później przypomniały mi się najgorsze maratony, w których brałem udział. Oczywiście nie chodzi o organizację, bo tak jak zawsze w Poznaniu była na najwyższym poziomie. Bardziej o samopoczucie, które pogarszało się z każdym kolejnym pokonanym metrem.
Czas pokaże o ile uda mi się jeszcze zejść poniżej tych 3 h i 23 min.
Liczę co najmniej na wynik w okolicy 3:15 h.
b) … (?)
Wiecie co? Kolejnego minusa już chyba nie będzie.
To był chyba najbardziej satysfakcjonujący rok w mojej dotychczasowej „karierze” .
Liczę na to, że kolejne będą tylko lepsze.
5. In plus.
a) Nieoczekiwana półmaratońska życiówka.
Są takie życiówki, które robią się same. Ta, w trakcie Półmaratonu Silesii, chyba do takich należy.
Dzień wcześniej nic nie zapowiadało takiego rozwoju wydarzeń. Miał to być mój ostatni start z wózkiem. W dzień biegu Magda jednak źle się poczuła i ostatecznie na start udałem się bez niej. Pomyślałem, że w takim układzie, spróbuję po raz kolejny zejść poniżej 1:30 h.
Nie dość, że zszedłem poniżej 1:30 h, to jeszcze udało się zrobić 1:28:31.
Dziwy Panie.
Dziwy!
b) Londyn zdobyty!
Maraton + mistrzostwa Anglii na 10 km w przeciągu jednego miesiąca? – to jest chyba jedno z największych zaskoczeń 2019 r.
Sam fakt wzięcia udział w maratonie, który z uwagi na znikomą liczbę wylosowanych rodaków, wyjątkowo nie jest pisany mieszkańcom naszego kraju – to już jest jakiś kosmos!
Jestem niezmiernie wdzięczny, że mogłem w nim wystartować. Jakby na to nie patrzeć, do pełni szczęścia brakuje mi „tylko” Bostonu.
Chociaż „tylko” w tym wypadku trzeba zamienić na: „aż”.
c) Brak większych kontuzji.
Od tego plusa powinienem chyba zacząć niniejszą wyliczankę. Odpukać, odstukać i odchuchać w niemalowane – kontuzje omijają mnie na razie szerokim łukiem.
Jedyne co będzie mi doskwierać do ostatnich moich dni, to słynna pięta Haglunda. Dodam, że tekst, w którym o niej napisałem, to chyba najbardziej poczytny tekst w historii drogidotokio.pl.
Algorytm Google tak go wypozycjonował, że po wpisaniu „narośl na pięcie” bądź „zgrubienie na pięcie”, mój tekst pojawia się na 11 miejscu w Polsce.
Nie wiem czy się śmiać.
Czy płakać.
d) Pacemakerem być.
W 2019 r. udało mi się dwukrotnie wcielić w rolę pacemakera. W trakcie półmaratonu w Dąbrowie Górniczej, wraz z Tomaszem, poprowadziłem grupę na czas 1:45 h.
W trakcie Wizzair Katowice Halfmarathon, z Kasią dobiegliśmy do mety w czasie 1:50 h.
O podobną fuchę postaram się w 2020 roku.
To tyle.
Więcej grzechów nie pamiętam.