Marzec to był zdecydowanie jeden z gorszych miesięcy w ciągu ostatnich lat. Napisałbym coś niecenzuralnego, ale jeszcze nie ma 23:00, więc dżentelmeńsko odpuszczę…
Mimo wszystko zapraszam na jego podsumowanie.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz:
Z uwagi na Covid (będzie jeszcze o nim w dalszej części programu), na pierwszy biegowy trening mogłem pójść dopiero 10 marca. Po ponad 14 dniach niebiegania (ostatni trening miałem 24 lutego), nogi same mnie poniosły. Zrobiły to tak perfekcyjnie, że średnie tempo wskoczyło poniżej 4:30 min/km. W weekend 13-14 kwietnia udało mi się pokonać ponad 50 kilometrów. Z każdym kolejnym treningiem wracałem do formy z przed izolacji.
Łącznie wyszło 209 km.
I tak cud, że udało się tyle nabiegać, siedząc w domu przez tak długi czas.
Mam nadzieję, że w przyszłych miesiącach się odkuję, bo kwalifikacja na Zimowe Igrzyska w Vancouver sama się nie zrobi.
2. SARS-CoV-2 i powrót do biegania.
W nocy z 28 lutego na 1 marca pojawił się u mnie kaszel, a także temperatura w okolicy 38 stopni Celsjusza. Ogólnie czułem się trochę rozbity. Wiecie, tak jak zazwyczaj przed dobrym przeziębieniem, które dopada mnie dwa razy w roku.
W poniedziałek rano zadzwoniłem do e-lekarza po e-poradę. Przekazałem jak się czuję, po czym poinformowano mnie, że właśnie otrzymuję e-skierowanie na test w poszukiwaniu SARS-CoV-2. Trochę mnie to zdziwiło. Znam swój organizm jak własną kieszeń. W dalszym ciągu mam smak i równie doskonały węch. To przecież nie może być ten słynny koronawirus, prawda? No, ale ok. Udałem się do białego namiotu, w którym dokonała się magia.
Do tej pory nie sądziłem, że wymazówka może się tak głęboko schować w moim nozdrzu. W okolicy mózgu poczułem delikatne smyranie i takie dziwne, nieprzyjemne ciepło. Kilka godzin później otrzymałem pozytywny wynik.
Wbrew pozorom najbardziej było mi żal Magdy. Wiedziałem, że do moich 10 dni izolacji, dojdzie jeszcze jej 7 dni kwarantanny. 17 dni w domu dla 5-latki to raczej nie jest szczyt komfortu. Tym bardziej, że na przełomie października i listopada, z uwagi na dodatni wynik żony Eweliny, wraz z Magdą siedzieliśmy w domu właśnie 17 dni. Nie pytajcie jak dziwne i niedorzeczne zabawy zostały przeze wymyślone. Szczególnie w trakcie ostatnich kilku dni. No, a jak sprawa miała się z samym przebiegiem choroby?
Jako astmatyk, najbardziej obawiałem się duszności. Znam przypadki osób, które źle to przechodziły. Za nic nie chciałem być w tej grupie. Jedyne co mogłem robić, to wykonywać inhalacje i… czekać. No i tak czekałem pierwszą, drugą i piątą dobę, a tu nic. Kaszel zaczął ustępować, a duszność nie wystąpiła ani razu. Mało tego, węch i smak nadal miał się całkiem w porządku (mam go do tej pory ♥ ). Siódmego dnia zacząłem nieśmiało ćwiczyć z Ring Fitem przed TV. Pierwszy trening trwał 30 minut i było tak, jak przedtem. Zero jakiejś większej zadyszki. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszyło.
Na pierwszy biegowy trening poszedłem 10 marca. Wstyd się przyznać jak wypadł, więc może po prostu zamieszczę poniższego jotpega:
Dodam, że na trasie miałem słynny podbieg pod TV, który śni się wszystkim uczestnikom Silesia Marathonu.
Dwa dni później, wraz z grupą SiPB, zrobiłem ponad 30-sto kilometrowy kros z niezłym przewyższeniem.
Pardon my French, ale cholera jasna!
Jak mi tego brakowało!
3. #nowyroknowaja
Od kilku miesięcy było mnie jakby coraz więcej. Wpadłem chyba w klasyczną pułapkę, w której przyjmowałem więcej kalorii, niż na to zasługiwałem. Długi trening kończyłem niekiedy paczką żelków, czy jakąś inną – równie zdrową przekąską. Po tym, gdy po raz kolejny raz wyjadłem Magdzie jajka w czekoladzie, które były schowane na święta, dotknąłem dna, od którego raz na zawsze chciałem się odbić. Tym bardziej, że waga nieśmiało przekroczyła 71 kilogramów.
22 marca postanowiłem zmienić swoje życie (jak to brzmi!). Zacząłem:
- unikać słodyczy
- pić więcej wody
- ćwiczyć 4 x w tygodniu w domu z wysportowanymi panami na YouTube
- biegać 3 x po 20 km poza domem
- no i najważniejsze – liczyć kalorie
No i rozpoczęła się walka.
Gdy piszę te słowa, jest mnie już 2,3 kg mniej, a w pasie jest krócej o całe 4 centymetry. Wiadomo, że do pełni szczęścia w postaci kaloryfera i pary Danfosów jeszcze nieco brakuje, ale może chociaż pojawi się ich delikatny zarys? Chyba wreszcie dojrzałem do tego, aby tak się stało.
Tym kulturystycznym akcentem kończę powyższe podsumowanie.
Sayonara!