Okrążyliśmy katowickie rondo od prawej strony, po czym trafiliśmy na długą prostą. Biegliśmy w stronę Centrum Handlowego Silesia. O dziwo, nogi nawet fajnie się rozkręciły. Ani się nie spostrzegłem, a w nogach miałem pierwszy kilometr. Zameldowałem się na nim po 3 minutach i 42 sekundach. Nieco za szybko, ale czułem się ok. Postanowiłem nie zwalniać. Dołączył do mnie Przemek z synem i rozpoczęliśmy wspólny bieg.
Kilkaset metrów dalej, pojawił się zakręt w prawo, kolejna prosta i tym samym – upierdliwy podbieg. Nie był jakiś mocny, ale wystarczyło, że po prostu istniał. Wtedy Przemek nieco mi odskoczył. Może, gdybym rano nie biegł połówki w Murckach, to zapewne miałbym siłę, aby mu towarzyszyć.
Drugi kilometr i czas 3:52 min. O dziwo w dalszym ciągu czułem się ok. Na całe szczęście połowę dystansu miałem już za sobą. Teraz miało być już z górki i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Na końcu ulicy Ściegiennego skręciliśmy w ulicę Krzyżową. Wreszcie pojawił się delikatny zbieg. Nogi z powrotem się rozpędziły. Zakręt w lewo i wkrótce wpadł trzeci kilometr: 3:45 min.
W tle widziałem już boczne wejście do Parku Śląskiego. Ostatni zakręt – tym razem w prawo – i znalazłem się na ostatniej prostej, która pięknie prowadziła w dół.
Z każdym metrem doping był coraz głośniejszy. Z daleka dostrzegłem metę. Na 200 metrów przed nią Garmin oznajmił, ze czwarty kilometr trwał 3 minuty i 40 sekund.
Zwolniłem chcąc odnaleźć w tłumie Eweliną i Magdę. Najpierw usłyszałem głośne: „Marek! Marek!”, po czym dostrzegłem je przy barierkach. Przystanąłem, dałem każdej po całusie i włączając turbo, oddaliłem się w kierunku mety.
Odebrałem ładny medal, po czym przystanąłem, aby zapozować na tle flag:
Wróciłem do Magdy i Eweliny. Wkrótce dołączył do nasz Tomasz z rodziną i wspólnie udaliśmy się na lody. Po tych dwóch startach należały się nam, jak mało co.
Byłem pod niezwykłym wrażeniem otoczki tego biegu. Tego, w jaki sposób przygotowano strefę startową, ale przede wszystkim – okolice mety. Setki małych flag i duża, multimedialna meta, sprawiły, że tego dnia poczułem się jak na jednym, wielkim rodzinnym pikniku. Po izolacjach wymieszanych kwarantannami, wreszcie było tak jakoś normalnie. Bez maseczek i zapachu płynów do dezynfekcji.
Ktoś mógłby zapytać, że po co brać udział w biegu na tak dziwnym dystansie? Tym bardziej w porze, w której powinno się wybrać leżak, a nie średnie tempo w okolicy 3:45 min/km. Nie lepiej pobiec coś, co lepiej wygląda w biegowych statystykach? Jakaś piątka, albo chociaż 10 000 metrów?
To ja jej/mu odpowiem, że chodzi o emocje, a te w bieganiu są najważniejsze. Człowiek jeszcze bardziej je docenia, gdy – przez liczne obostrzenia – nie może ich doświadczyć.
Wracając do samochodu byłem wykończony. Z drugiej strony – byłem także niesamowicie zadowolony. Czyżbym był w formie, w jakiej nie byłem jeszcze nigdy wcześniej? Całkiem prawdopodobne. Z chęcią sprawdziłbym się teraz na dystansie maratońskim i sprawdził, o ile jestem w stanie poprawić swoją aktualną życiówkę, którą wywalczyłem w trakcie ubiegłorocznej edycji Silesia Marathon (relacja).
W Biegu Bohaterów zająłem 24 miejsce na 1899 startujących, a moje średnie tempo wyniosło 3:45 min/km. Trzy godziny wcześniej, w Półmaratonie Gęstwinami Murckowskimi, wywalczyłem 8 pozycję i prawie złamałem 1:30 h.
To był naprawdę udany dzień.