Z wiadomych względów, tym razem bez suchara na początek.
Przed Wami podsumowanie mijającego miesiąca.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz:
Luty to drugi miesiąc, który w całości przepracowałem w ramach planu, ułożonego dla mnie przez Dawida z Inżynierii Biegania.
Poniżej znajdziecie zbiorcze podsumowanie śród, sobót i niedziel:
a) środa -> podbiegi
Środy – w dalszym ciągu – podbiegami stoją. Tak prezentowała się pierwsza środa lutego:
A tak ostatnia:
8 serii, w skład których wchodziło 5 x 100 m, to już nie przelewki. Gdy do 100 m dodałem kolejne 50 m, to można się było zmęczyć. Szczególnie, gdy – biorąc pod uwagę ostatni trening – łącznie miałem sobie podbiec 6000 m.
Zmęczenie to jedno. Drugie to potrzeba nieustannego skupienia i analizowania w czasie rzeczywistym tego, co właśnie robię. Niejednokrotnie, gdy tylko się zamyśliłem, traciłem rachubę czy zaczynam czwarty podbieg, czy właśnie kończę piąty. Na tych 22 km 3 razy starałem się przypomnieć ile zostało mi do końca serii. Wpadłem więc na pomysł, aby – w ramach ściągi – zacząć korzystać z prawej dłoni.
Gdy zaczynałem drugi podbieg, łączyłem kciuk z palcem wskazującym. Przy kolejnym – trzecim podbiegu – dołączał do nich palec, który z chęcią pokazałbym pewnemu zbrodniarzowi wojennemu z okolic Moskwy. Później był czwarty i piąty palec. Dzięki temu byłem w stanie ogarnąć ile zostało mi jeszcze podbiegów w tej jednej, konkretnej serii. Może to głupie, ale ważne, że się sprawdza.
Bo to nie jest głupie.
Prawda? :/
b) sobota -> II strefa tętna + rytmy
Dzięki sobotnim treningom, nauczyłem się wreszcie biegać na tętnie poniżej 140 bpm. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Wszystko co biegałem, mieściło się w przedziale 160-170 bpm.
Poniżej, po lewej macie jeden z pierwszych treningów lutego, a po prawej – ostatni:
Soboty są więc po to, aby nieco się rozbiegać, trochę rozpędzić, a przy okazji przygotować na to, co czeka mnie w niedziele.
A wtedy to się dzieje!
c) niedziela -> czas na wycisk prezesa!
Pierwsza niedziela stycznia prezentowała się w ten sposób:
Te 15 km, które zostały zaznaczone na czerwono, przebiegłem w średnim tempie 4:24 min/km.
Kolejny trening zapowiadał się niezwykle ciekawie. To jak wyszedł i na czym polegał, znajdziecie w poniższym wpisie:
Trzecią niedzielę lutego spędziłem w Saturn Fitness w Chorzowie. Powód był prosty – wiatr, który piątą dobę wyrywał drzewa z korzeniami i rzucał nimi na te kolejne, już wyrwane.
Na bieżni wpadło 20 km. Szybszą dychę pokonałem w średnim tempie 3:45 min/km:
d) najtrudniejszy trening w historii mojego biegania
Wszystko wydarzyło się w ostatnią niedzielę lutego. Na trudy tego treningu, przygotowywałem się psychicznie od kilku dni. Zapewne fizycznie byłbym przygotowany bardziej, ale są rzeczy ważne i ważniejsze (patrz pkt 3 niniejszego podsumowania).
Wybaczcie, jeżeli zabraknie Wam monitora, ale wrzucam rozpiskę tego, co miało się wydarzyć:
No i wydarzyło się prawie wszystko to, co miało się wydarzyć (kliknijcie w „zobacz więcej”):
Problem pojawił się na 17-stym i 18-stym km. Zgodnie z planem miałem je pokonać w tempie 3:40 min/km. Niestety nogi zaczęły się buntować. Nie byłem w stanie ich bardziej rozpędzić. Ostatecznie, zamiast w 3:40 min/km, stanęło na 3:45 min/km. Podobnie było z 20-stym km. 1000 m miałem przebiec w tempie 3:35 min/km. Wyszło całe 8 sekund wolniej.
Na koniec miałem się rozpędzić najpiękniej, jak tylko potrafiłem. Miało być mocno i chyba tak właśnie wyszło. Średnie tempo z tych 500 m wyszło 3:16 min/km.
W lutym przebiegłem 244 km i 890 m:
Do pokonania (w biegu) 20 000 km, jest już coraz bliżej.
2. Wycieczka biegowa.
Wycieczka biegowa była co prawda tylko jedna, ale w jakże pięknych okolicznościach przyrody:
To było także pierwsze spotkanie z częścią osób, które są pod trenerską opieką Dawida. To było fajnie i równie męczące niedzielne przedpołudnie.
Moje nogi dawno nie pamiętały tyle śniegu.