Są takie starty, w których wstyd nie wziąć udziału. Gdy dowiedziałem się, że w moim rodzinnym mieście odbędzie się bieg, w trakcie którego będzie można pokonać kilka ulic, odwiedzić tereny leśne i zakończyć to wszystko mocnym finiszem na tartanie, długo się nie zastanawiałem nad rejestracją. Tym bardziej, że równolegle miał się także odbyć bieg dla dzieci, a współorganizatorem imprezy miało być stowarzyszenie „Siemianowice i Przyjaciele Biegają”. W zeszłym roku wzięli się za stworzenie „Siemianowickiej Piwnej Mili” i tak im to dobrze wyszło, że o organizację 9-tki Siemiona byłem spokojny. Zresztą wielu biegaczy z SiPB znam z imienia, nazwiska i numeru PESEL. Zapowiadała się więc ciekawa niedziela, spędzona w iście doborowym towarzystwie.
Po pakiet startowy udałem się w przeddzień biegu. Biuro zawodów mieściło się na rynku miejskim. Zaraz przed prezydium, z pod którego w niedzielę mieliśmy rozpoczynać bieg.
Co znalazłem w pakiecie?
Numer startowy, zwrotny chip, cukierek, a także kilka ulotek.
Porozmawiałem chwilę, po czym udałem się w kierunki mieszkania. Co dziwne, choć był to bieg o przysłowiową pietruszkę, z każdym krokiem coraz bardziej się stresowałem. Może nawet bardziej, niż łamaniem trójki w Gdańsku. Wydaje mi się, że powodem tego był fakt, że znałem osoby, z którymi będę rywalizował. To jest zupełnie inna historia, niż walka z biegaczami, których widzi się po raz pierwszy i ostatni raz w życiu. Wtedy dodatkowego stresu jest o wiele mniej.
Chodzi też chyba o to, że jeszcze kilka dni wcześniej nabawiłem się kontuzji zginacza biodra. Nie byłem pewny jak skończy się dla mnie ten bieg. Czy w zdrowiu dobiegnę do mety? Czy jednak ból powróci.
W dzień biegu pożegnałem się z Eweliną i Magdą, po czym każdy ruszył w swoją stronę. Dziewczyny zmierzały w kierunku stadionu na Pszczelniku. To tam, o godz. 11:10, na dystansie 200 m., miała wystartować Magda. Ja zaczynałem 20 minut później w zupełnie innym miejscu, bo sprzed siemianowickiego ratusza. Łączyło nas wspólne usytuowanie mety. To tam mieliśmy się spotkać po godzinie 12:00.
Gdy dotarłem w okolicę startu, od razu dostrzegłem w tłumie znajome twarze. A potem kolejne i jeszcze kilka. Rozmowom nie było końca. Gdyby nie to, że o 11:30 mieliśmy wystartować, mógłbym tak stać i rozmawiać do późnych godzin nocnych. Tak to już jest, kiedy spotyka się dawno nie widzianych znajomych.
Po godz. 11:00 rozpocząłem rozgrzewkę. Upatrzyłem sobie jedną z długich prostych, na której przykładałem się do skipów, rytmów i energicznego wymachiwania rękami.
W międzyczasie mijałem zawodników, z którymi miałem powalczyć o jakąś dobrą lokatę. Do jednego z nich odezwałem się nawet dzień wcześniej na Instagramie. Było to niejaki Arkadiusz Kardas – jeden z najszybszych (o ile nie aktualnie najszybszy Siemianowiczanin) z PB na dychę 34:18, a 1:15:02 na połówce. Prosiłem! Błagałem go o to, aby odpuścił! Niestety nic z tego nie wyszło :/
Tak przebiegła nasza korespondencja 🙁
No nic.
Warto było chociaż spróbować…
W tłumie odnalazłem także Macieja Garnowskiego, z którym na co dzień utrzymuję kontakt poprzez fejsbuki i nasze klasy. Wymieniamy się tajemną wiedzą z dziedziny biegania, ale także i z zakresu budowy apartamentowców, na które obydwoje czekamy. Do tej pory – na zawodach – spotkaliśmy się zaledwie kilka razy. Nie było więc dużo okazji do wspólnej rywalizacji. Tym bardziej nie mogłem się już doczekać tego startu. Poza tym chciałem się odkuć za jeden z Biegów Lata, na którym – na jednym z podbiegów – Maciej zostawił mnie za plecami i pognał do mety.
Zemstę planowałem od kilku dobrych miesięcy.
Spytałem go o to, jakie planuje tempo. Odparł, że chce pobiec w okolicy 3:40 min/km, a co będzie później, to czas pokaże. Odpowiedziałem, że planuję podobnie. Postanowiliśmy więc pobiec wspólnie.
Trasa nie należała do najłatwiejszych. Miała swoje momenty, o których będzie w dalszej części programu. Z okazji 90-lecia nadania praw miejskich Siemianowicom Śląskim, jej dystans wynosił ok. 9 km. Z atestem miała niewiele wspólnego, ale to nie było tego dnia najważniejsze. Liczyła się rywalizacja i walka do ostatniego centymetra.
Na krótko przed godziną zero, ustawiłem się na starcie i zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie. Wskazałem na nim na jednego ze znajomych:
Niestety nie byłem w stanie otagować ich wszystkich swoimi palcami, gdyż najzwyczajniej w świecie, by mi ich zabrakło (palców, nie ludzi). Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, jak wiele bieganie zmieniło w moim życiu i jak wielu fantastycznych ludzi dzięki niemu poznałem.
Ustawiłem Garmina, po czym spojrzałem przed siebie. W oddali widziałem Rosomaka. Wiedziałem, że zaraz przed nim czekał mnie ostry zakręt w prawo, a następnie kilka kilometrów asfaltu. Później 3 kilometry lasu i pól, by po kilku następnych zawędrować na tartan.
Ustawiliśmy się pięknie w linii, po czym rozpoczęło się odliczanie.
10…9… (…) 3…2…1
Ruszyliśmy!
Wystartowałem jako jeden z pierwszych, ale wiedziałem, że pierwszy w OPEN to ja raczej nie będę. Na trasie miałem trójkę biegaczy, która miała się podzielić podium. Był wśród nich wspomniany wcześniej Arkadiusz Kardas, a także Rafał Formicki i Aleksander Zięba. Później długo długo nic, a potem reszta zawodników.
Moje przypuszczenia były słuszne. Wspólnie uchwycono nas tylko raz. Dowodem na to są poniższe zdjęcia [autor. Michał Cholewa]:
Później ww. trójka ruszyła przed siebie i tyle ją widzieliśmy.
Biegłem wtedy na czwartej pozycji. Spojrzałem na swoje aktualne tempo i stwierdziłem, że poruszam się nieco za szybko. Kilka metrów za mną biegł Maciej, a także jeszcze jeden zawodnik – Tomek Kapa. Postanowiłem, że zwolnię, aby mogli się do mnie dołączyć. W grupie będzie nam raźniej.
Po kilkuset metrach skręciliśmy w lewo – w Aleję Sportowców. Te tereny są mi doskonale znane, ponieważ w tej części Siemianowic aktualnie zamieszkuję. Znam je jak własną kieszeń.
Po niedługim czasie Garmin oznajmił, że minęliśmy pierwszy kilometr.
Pokonaliśmy go w 3:38 min.
Chwilę później wykonano nam poniższe zdjęcie:
A później pojawił się także film [autor: Marcin Zgoda]:
W takiej konfiguracji biegliśmy od samego początku: ja na przodzie, a za mną Maciej i Tomek. Już po pierwszym kilometrze czułem, że to wśród naszej trójki będą się ważyły losy miejsc od czwartego, do szóstego. Z każdym metrem powiększaliśmy przewagę nad goniącymi nas zawodnikami.