Czwarty kilometr pokonałem w 4 minuty i 3 sekundy. Jakieś 500 metrów dalej, z alei Spacerowej skręciliśmy ostro w prawo.
Pod stopami pojawiły się znajome – jasne kamyki. Niezwykle mocnym zbiegiem zameldowaliśmy się na Stawie Rzęsa. Jeszcze trochę zwolniłem i wraz z Marcinem, który wreszcie mnie dogonił, wspólnie pokonaliśmy matę z pomiarem czasu. Byliśmy dokładnie w połowie biegu. 5 km trwał 3:37 min.
Z prawej strony dostrzegliśmy punkt z wodą. Chwyciłem kubek, po czym całą jego zwartość wylałem na szyję. Napiłem się z bidonu, o którym będzie jeszcze w dalszej części programu. W między czasie starałem się przygotować psychicznie na podbieg, od którego tak naprawdę zaczęliśmy bieg.
Wkrótce byliśmy u jego podnóża. Jakoś udało mi się na niego wdrapać. Cytując klasyka, nie byłem już tak świeży w kroku, jak jeszcze 19 minut wcześniej. Moje tętno dobiło do 188 bpm. Marcin to wykorzystał i mnie wyprzedził. Ja postanowiłem, że muszę zwolnić. Przeszedłem do szybkiego marszu. Wziąłem bonusowy łyk wody, po czym pożegnałem oddalające się plecy Marcina. Z góry spojrzałem na trasę. Na całe szczęście nie dostrzegłem kolejnego zawodnika. Z walki o trzecią lokatę, pozostała mi więc obrona mojej czwartej pozycji.
Ponownie skręciliśmy w prawo, a następnie – po kilkuset metrach – w lewo. Wszystko rozpoczęło się od nowa. 6-ty kilometr pokonałem w 4 minuty i 8 sekund.
Z powrotem zameldowaliśmy się w Bażantarni, a potem był cmentarz, pole i aleja Spacerowa:
7 km – 4:14 min
8 km – 4:13 min
9 km – 4:14 min
Marcin, który na początku mocno się ode mnie oddalił, z każdym metrem coraz bardziej zwalniał. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że robi to celowo. Kontrolował bieg i co jakiś czas spoglądał na mnie. Miałem do niego z jakieś 200-300 metrów. Dla niego była to bezpieczna odległość. Przy tym tempie był to odcinek nie do nadrobienia i obydwoje zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Za moimi plecami była głucha cisza. Moja czwarta pozycja była więc niezagrożona.
Zbiegliśmy z alei Spacerowej. W oddali widziałem już zarys mety i słyszałem Ewelinę i Magdę, które głośno mnie dopingowały.
Zakręt w prawo, a następnie w lewo.
Przed oczami pojawiła się upragniona meta.
Pokonałem ją, sprzedałem całusa Magdzie, po czym rozpocząłem sekwencję spowalniania pulsu. Od blisko 39 minut biegłem na wartości ponad 185 bmp. To jednak sporo, a szczególnie w tak gorące popołudnie.
Ku mojemu zdziwieniu, 10-ty km pokonałem w tempie 3:37 min/km.
Wypiąłem chip, po czym podszedłem do Marcina. Pogratulowałem mu trzeciego miejsca. Dla mnie, w tych warunkach i przy tak mocnej konkurencji, było ono poza zasięgiem.
W głośnikach usłyszałem, jak spiker podkreślił, że rok temu, z moim wynikiem, znalazłbym się na drugim stopniu podium. Dodał także coś, na co mocno liczyłem. Byłem pierwszym siemianowiczaninem, który pokonał metę. Co to oznaczało? Że jednak pojawię się na podium i może otrzymam jakieś fanty.
Albo puchar chociaż?
Chwyciłem kawałek arbuza, a później bezalkoholowe piwo. Wreszcie mogłem na chwilę usiąść. Po tym wszystkim, co właśnie przeżyłem, odpoczynek był wskazany.
O godzinie 20:30 rozpoczęła się ceremonia wręczenia nagród. Okazało się, że organizator będzie nagradzał pierwszą szóstkę. Była więc szansa na ustawienie się w rzędzie ze zwycięską trójką.
Na początku na podium weszły panie, a chwilę później my.
Wywołany, poszedłem po torbę z kilkoma darami, a także voucher, który można było wymienić na bilet do kina Helios.
Rafał Formicki – zwycięzca biegu, niestety nie mógł poczekać na rozdanie nagród. Pierwsze miejsce fizycznie było więc nieobsadzone, a tutaj pojawił się problem. Bo jak zrobić grupowe zdjęcie z taką dziurą na środku?
Spiker starał się nas zmotywować, aby choć na chwilę ktoś z nas stanął na tym pierwszym miejscu. Nikt jednak nie czuł się na siłach. Zwycięzca jest przecież tylko jeden.
Po jakiejś chwili zachęcono do tego Jana Sempera, który zajął 5 miejsce. Był najmłodszy z nas, więc oby to pierwsze miejsce zmotywowało go do walki o pierwszą lokatę. Zbici koło siebie i prawie w komplecie, zaczęliśmy pozować do zdjęć. Po kilku błyskach fleszy, zaczęliśmy się rozchodzić.
Mnie nie było to dane.
Od razu zabrano się za dekorację najszybszej siemianowiczanki i najszybszego siemianowiczanina. Teraz bez skrupułów mogłem zająć najwyższe miejsce na podium.
Z pucharami zaczęliśmy pozować do kolejnych zdjęć.
Trzeciego miejsca w klasyfikacji OPEN niestety nie dane mi było obronić, ale chociaż wróciłem do domu z pucharem i zegarkiem marki Timemaster. Czego chcieć więcej?
A propos powrotu do domu. Dawno nie byłem tak wypluty po biegu. Czułem okropne zmęczenie. Zresztą zerknijcie na moje tętno:
W pierwszej strefie byłem aż całe 15 sekund. Niewiele dłużej byłem w drugiej strefie tętna. Trzecia strefa? 28 sekund. Później to już był hardkor przez duże „H” i „R” 😉
Jak oceniam zawody?
W samych superlatywach. Jak dla mnie, to niczego brakowało. Takiego, piknikowego, rodzinnego klimatu było aż nadto.
Trasa Świetlików nie należy do najłatwiejszych. Nie ma atestu, więc życiówki się na niej nie poprawi. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Liczyła się zgrana ekipa, która przygotowała bardzo udane zawody.
Wspomniałem o moim kultowym bidonie, z którym biegam od 2015 roku. Zresztą tutaj znajdziecie jego -> test.
Po powrocie do domu zacząłem się rozpakowywać, no a bidonu jak nie było, tak nie ma. Sprawdziłem bagażnik: nic. Wszystkie siatki, które akurat miałem ze sobą: cisza. Zacząłem się zastanawiać gdzie mogłem go zostawić. Przypomniało mi się, że w momencie, w którym ściągałem chip z buta, bidon odłożyłem na chwilę do koszyka z resztą chipów. Dlaczego to uczyniłem? Prawdopodobnie tylko dlatego, żeby w spokoju rozwiązać buta. Potem wstałem i sięgnąłem po picie, a także zająłem się rozmową.
Przybliżyłem zdjęcie i… zorientowałem się, gdzie go porzuciłem :/
Pisałem do Klaudii z MK Team, ale niestety nie udało się go namierzyć. Choć bardzo będzie mi go brakowało, to nawet biorąc pod uwagę tę zgubę i tak warto było wziąć udział w Biegu Świetlików.
Wydaje mi się, że w kwestii Świetlików nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Zabieram się za trening i w przyszłym roku znowu powalczę o podium w OPEN.
Mam nadzieję, że będzie chociaż o jeden stopień Celsjusza mniej 😉