Pokonaliśmy ten krótki i upierdliwy podbieg, a następnie skręciliśmy delikatnie w prawo. Pamiętam, że spacerowało to sporo ludzi. Widząc moją wykrzywioną z bólu i cierpienia twarz, od razu pouciekali na boki.
Stało się to, co miało się stać.
Najpierw wyprzedził mnie Marcin. Za plecami czaił się natomiast Tomasz:
4-ty kilometr i czas 3:47 min. To był zdecydowanie najwolniejszy kilometr tego południa.
W głowie odliczałem kolejne metry, które dzieliły mnie od mety i końca tej Gehenny.
Po Marcinie – jakkolwiek romantycznie to teraz nie zabrzmi – wziął mnie Tomasz. Tym samym spadłem na 6 pozycję w klasyfikacji OPEN. Postanowiłem, że już nikomu nie dam się wyprzedzić. Basta! Wystarczy tego dobrego!
Z lewej strony dostrzegłem zarys mety. Aby do niej dotrzeć należało pobiec na wprost, a później – po ostrym zakręcie w lewo – rozpędzić się co sił w nogach i sprintem zakończyć bieg.
Jak postanowiłem, tak tez zrobiłem.
Mało co pamiętam z tych ostatnich metrów. Wiem, że czułem się potwornie zmęczony. Tętno dobiło do 199 bpm, a te ostatnie metry pokonałem w tempie 3:12 min/km. Było warto szaleć tak, gdyż kolejny zawodnik miał do mnie zaledwie kilka sekund straty.
Zgiąłem się w pół i rozpocząłem żmudny proces dochodzenia do siebie. W tym wieku trochę to trwa. Po chwili pogratulowałem całej piątce, odebrałem medal, a także zabiłem w dzwon:
Chwilę porozmawiałem z Marcinem, po czym udałem się do namiotu, gdzie sprawdziłem swój wynik, a także miejsce, które wywalczyłem. To właśnie wtedy dotarło do mnie, że będę dzisiaj stał na tzw. pudle. W swojej klasyfikacji wiekowej – M30, zająłem 3 miejsce. Z racji tego, że nagrody z klasyfikacji OPEN nie powielały się z nagrodami w klasyfikacji wiekowej, w tej ostatniej klasyfikacji przesunąłem się o jedną pozycję. Ostatecznie wyszło więc na to, że zająłem drugie miejsce w M30.
Jedyny minus pudła to długi czas oczekiwania na koronację. No, ale dla tych kilku chwil sławy, warto poczekać dodatkowe kilkadziesiąt minut. Dla każdego biegowego amatora, możliwość wejścia na podium, to sytuacja z pogranicza science-fiction. Przecież na ponad 300 zawodniczek i zawodników na pewno będą szybsi? Prawda?
Nie tym razem 😉
O 13:30 rozpoczęło się wręczanie nagród. Gdybym biegł w czapce Mikołaja, zająłbym dodatkowo I miejsce w klasyfikacji osób w świątecznym przebraniu. Cóż ja mogę jednak zrobić z tym, że moja głowa jest tak perfidnie duża, że ledwo tę czapkę założyłem na swój łeb.
2 miejsce w klasyfikacji M30 – Mareeeekkkk Bogdooooooołłłłłłłłł!!!
Wskoczyłem na scenę, pogratulowałem najpierw pierwszemu Marcinowi, który zajął 3 miejsce, a następnie drugiemu Marcinowi, który zajął miejsce z numerem 1.
Chwila dla fotoreporterów i ze statuetką ruszyłem w stronę samochodu.
Zmęczony, ale równie szczęśliwy.
Jak oceniam swój bieg?
Mimo wszystko w samych superlatywach. No… może zacząłem nieco za szybko, ale na tak krótkim dystansie trzeba cisnąć od samego początku. Nie za bardzo jest gdzie później nadrobić ten wolniejszy czas.
Aktualnie dopiero się rozpędzam. Po delikatnej labie, którą uskuteczniałem po nowej życiówce z Warszawy, a także wizycie w Chicago, postanowiłem wrócić treningów, na których króluje jakość, a nie jedynie liczba pokonanych kilometrów.
Choć nie przebiegłem 5 km (trasa nie miała atestu i u mnie wyszło o jakieś 80 metrów krócej), mój wynik był bliski mojej aktualnej życiówki, która wynosi 17:50 min (XII Szóstka Pogorii w Dąbrowie Górniczej). Trasa mimo wszystko nie należała do najłatwiejszych. Co prawda było w większości płasko, ale te liczne i równie ostre zakręty, fantastycznie wybijały z rytmu.
To był bieg, po którym serce mocno się napracowało. Jako dowód załączam wykres ze strefami, w których się znajdowałem:
W pierwszej strefie spędziłem 12 sekund. W kolejnej już o 2 sekundy krócej. Następnie trzecia strefa i znowu 12 sekund. Czwarta strefa i – dla niepoznaki – 52 sekundy. Strefa przedzawałowa – 16 minut i 12 sekund.
Jak oceniam organizację?
Po kolejnym biegu organizowanym przez MK Team wiem jedno – mało mi! Chcę więcej! Widać, że robią to ludzie z pasją i wkładają to sporo serca. O takie biegi – szczególnie teraz, gdy z racji Pandemii, wiele z nich wymarło – jest wyjątkowo ciężko. Tym bardziej więc polecam Wam ich przyszłoroczne starty.
Wolontariusze byli niezwykle pomocni. Trasa dobrze oznaczona, a walka ze znajomymi – mocna i bezkompromisowa. Choć – biorąc pod uwagę wykres mojego tętna – trochę tego kompromisu jednak się pojawiło.
To był mój ostatni start w 2022 roku. Podium było ukoronowaniem tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich miesięcy.
A wydarzyło się więcej, niż mógłbym się spodziewać.
Roku 2023 – szykuj się!
Idę po Ciebie!