Skręciliśmy w prawo zamieniając asfalt na glebę. Wkrótce na trasie pojawił się punkt z wodą. Chwyciłem jeden z kubków, po czym oblałem twarz i skronie. Poczułem chłód i ulgę.
Po jakiś czterech metrach wszystko wróciło do normy i ponownie – z bólu – wykrzywiłem twarz w cztery strony świata.
Kolejny zakręt w prawo i zameldowaliśmy się w okolicy pola golfowego. Maciej zniknął mi za kolejnym zakrętem. Za mną cisza i pustka. W dalszym ciągu byłem o dwa miejsca za podium. Nie pozostało mi nic innego, jak dowieźć ten wynik do mety.
5 km: 3:45 min
6 km: 4:16 min
Po tym szóstym kilometrze widać, że tempo mocno siadło. 31 sekund różnicy to jednak sporo. Na swoje usprawiedliwienie pragnę jednak podkreślić, że na tym szóstym kilometrze musieliśmy pokonać kolejny podbieg. Nie był stromy, ale swoje trwał. Chcąc nie chcąc, musiało się to odbić na tempie.
Na siódmym kilometrze znowu mogłem się rozpędzić. Noga zaczęła ładnie podawać i ostatecznie pokonałem go w czasie 3:46 min. Choć do wielkiego finału było coraz bliżej, czekało na mnie jeszcze kilka ostrych zakrętów i znienawidzony po stokroć – ostry podbieg do Starej Szosy.
Przyznam się, że w tamtym momencie musiałem przejść do bardzo szybkiego marszu. Napiłem się kilka łyków wody z niewidzialnego softlaska, bo wody ze sobą nie wziąłęm, po czym z powrotem wróciłem do gry.
Z daleka słyszałem już głosy dochodzące z okolicy mety. Po raz kolejny spojrzałem się za siebie.
Na całe szczęście nikogo tam nie widziałem.
8 km: 4:12 min.
Zakręt w prawo, a następnie w lewo i przed oczami miałem już okolicę Stadionu Pszczelnik. Buty dotknęły tartanu i rozpędziwszy się do tempa 3:29 min/km, pokonałem kilkaset ostatnich metrów.
Tak jak stałem, tak zafundowałem sobie słowiański przykuc. Rzadko korzystam z Caps Locka, ale w tym wypadku muszę. Byłem WYKOŃCZONY!
Magda zawiesiła mi na szyi medal, po czym zwlokłem się z tartanu na trawę. Obmyłem twarz i podziękowałem dziewczynom za doping. Na metę dotarli także moi rodzice, więc zrobiła z tego rodzinna impreza.
Podszedłem do pierwszej czwórki i pogratulowałem każdemu z osobna. Podobnie, jak w zeszłym roku, tak i teraz zameldowałem się na piątym miejscu w klasyfikacji OPEN:
Średnie tempo z całego biegu wyniosło 3:49 min/km. Moim zdaniem całkiem, całkiem.
Wkrótce do boju ruszyła Magda, która wzięła udział w biegu dla dzieci.
Następnie rodzinne udaliśmy się w stronę grilla. Tego dnia można było zjeść kiełbasę, wziąć udział w losowaniu nagród, zjeść ciasto, a następnie dobić się watą cukrową. O tatuażach nawet nie wspominam, bo one i także się pojawiły.
Podobnie jak rok temu, tak i tym razem spędziliśmy bardzo fajnie czas. Na trasie nie było tak mocnej walki, jak w 2022 roku, ale uważam, że tragedii również nie było. Maciej trenuje obecnie o wiele mocniej, niż ja. Ba! On po prostu trenuje, a ja po prostu biegam. Różnice między nami było widać jak na dłoni.
Najedzeni wróciliśmy do domu i muszę przyznać, że wysoko postawiona poprzeczka przez SiPB, nie drgnęła w dół nawet o milimietr.
Jak oceniam organizację?
Skoro za pierwszym razem wyszło elegancko, a za drugim razem równie super, to tutaj nie można mówić o przypadku. 9-tka Siemiona to znakomicie zorganizowana impreza biegowa, w której można wystartować całymi rodzinami. Po minięciu mety na każdego czeka sporo atrakcji, z których warto skorzystać.
Jak oceniam swój występ?
Widać, że po roku treningów z Dawidem Maliną zostały jeszcze jakieś opary, z których skorzystałem walcząc o dobrą pozycję. Wyżej tyłka nie podskoczę, więc nie mam do siebie pretensji, że wynik był gorszy, niż przed rokiem.
Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem obecnie w zupełnie innym miejscu, niż kilka miesięcy wcześniej, kiedy to w Warszawie poprawiałem swoją maratońską życiówkę. Czy to źle? Niekoniecznie. Na wszystko przychodzi czas. I na nowe życiówki i na przybranie dodatkowych dwóch kilogramów 😉
Nie wiem czy w przyszłym roku po raz trzeci będę piąty, ale wiem jedno – na pewno się tam pojawię i na stałe wpisuję ten bieg do swojego kalendarza.
Wam też polecam to uczynić.