Są takie imprezy biegowe, które wyróżniają się na tle innych. Starty, w których nie liczy się nowa życiówka, a bardziej opanowanie i spokój. Kunszt dobrego i precyzyjnego wydobycia z siebie gazu aparatem gębowym, a także zapanowania nad bliżej nieokreślonymi dźwiękami, które wydostają się z czeluści organizmu. Piwo – oto słowo klucz! Zimny napój z pianą, nieodłączny element wielu imprez okolicznościowych. No, ale czy sprawdza się tak samo dobrze przy grillu, jak i w trakcie biegu w tempie poniżej 4:00 min/km? Czy tak samo gasi pragnienie?
Tak w krótkich, żołnierskich słowach: NIE! W życiu! Nie ma bata :/
Po raz pierwszy w Siemianowickiej Piwnej Mili wziąłem udział w 2021 roku. Pamiętam, że jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak łatwy, w tak krótkim czasie. Po biegu powstały dwie relacje. Jedna była skierowana dla najmłodszych. Po drugą mogły sięgnąć osoby pełnoletnie.
Sam bieg był z gatunku tych do powtórzenia. Klimat wprost wylewał się z pokali. Był spory doping i iście rodzinna atmosfera. W ubiegłym roku, z racji maratonu w Chicago, niestety nie mogłem uczestniczyć w drugiej edycji mili. W tym – już nic nie stanęło mi na przeszkodzie i w pewne sobotnie przedpołudnie zameldowałem się na linii startu.
Po pakiet udałem się w przeddzień biegu. Biuro zawodów mieściło się w niewielkim namiocie, który ustawiono na przeciwko Muzeum Miejskiego w Siemianowicach Śląskich. Nieopodal miał się znajdować start i meta biegu.
Co znalazłem w pakiecie?
Był zwrotny chip, numer startowy, baton na zagrychę, a także Pałacowy Jasny Lager z siemianowickiego Browaru Pałacowego. Piwo było namiastką tego, co nas jutro spotka.
Na bieg udaliśmy się rodzinnie w składzie żona Ewelina i córka Magdalena. Pamiętam, że ostatnio Magda dziwnie na mnie spoglądała pod koniec moich zmagań. Miałem cichą nadzieję, że tym razem będzie mogła być ze mnie nieco bardziej dumna.
Już z daleka było widać, że czeka na nas niezłe widowisko. Tłum biegaczy z każdą chwilą coraz bardziej gęstniał. Część osób przepięknie się wystroiła, co dodawało zmaganiom niezłego kolorytu.
Wśród przebierańców odnalazłem kilka osób, z którymi dawno się nie widziałem. Był np. Dariusz Klima, z którym wielokrotnie rywalizowałem.
Tego typu biegi to doskonała okazja, aby się spotkać i przez chwilę pogadać. Dodam, że po cichu liczyłem, że zostanie w tym przebraniu do końca i z boku będzie dopingował wszystkich biegaczy.
Wkrótce jednak marzenia prysły, gdy ściągnął maskę i spodnie na szelkach. W sportowym stroju wyłonił się z zarośli i wtedy brutalnie zdałem sobie sprawę z tego, że walka o podium może być ciężka.
Ludzi było sporo, ale wiecie czego było więcej?
Niech poniższe zdjęcie będzie tego najlepszym dowodem:
Piwo, stoły pełne złotego trunku, który tam sobie stał w kubkach i czekał na swój czas. Podszedłem do jednego z organizatorów i rzekłem: „Hej! W tym kubku jest znacznie więcej, niż regulaminowe 250 ml. Gdzie mogę zgłosić sprzeciw i ostry protest?!?”.
Niestety kolega powołał się na klauzulę sumienia i niewiele się od niego dowiedziałem. W oddali dostrzegłem także sędziego, który miał czuwać nad tym, aby ludzie pili piwo do końca i nie oszukiwali wrzucając np. do kosza na wpół skończone piwo.
Zrobiłem niewielką rozgrzewkę, po czym zawołano nas w okolicę startu. Reguły gry były proste: pijemy kubek piwa, a następnie biegniemy okolicę 1 mili w pobliskim parku. Chwytamy kolejne piwo, po czym robimy kolejną pętlę. No i jeszcze trzeba to było dwukrotnie powtórzyć.
Proste, co nie? Na papierze jak najbardziej, ale w rzeczywistości było to równie ciężkie, co złamanie trójki w trakcie maratonu w Gdańsku 😉
Chwyciłem kubek i spojrzałem na ciecz.
Minę miałem nie tęgą, gdyż wiedziałem co mnie zaraz czeka.
Nie minęło kilka minut i zaczęło się odliczanie:
Wypiłem pierwszy kubek, po czym ruszyłem przed siebie. Pierwsza porcja piwa została przeze mnie w miarę szybko przyjęta. Wiedziałem, że nie ma co jednak chwalić dnia przed zachodem słońca. Przede mną jeszcze 750 ml piwa, a każdy kolejny plastikowy pokal będzie bolał coraz bardziej.
Na końcu długiej prostej skręciliśmy ostro w prawo, aby za kolejne kilkadziesiąt metrów skręcić w lewo. Zameldowaliśmy się w Parku Miejskim. Wśród jesiennych, kolorowych drzew, mieliśmy wykonać kilka delikatnych zakrętów.
Co chwilę coś się działo. Organizator – stowarzyszenie Siemianowice i Przyjaciele Biegają – zadbał o to, aby na trasie była skoczna muzyka. Akcentów rodem z Oktoberfest było sporo.
Zacząłem wyprzedzać biegaczy i tak po około 700 metrach wysunąłem się na prowadzenie.
Kilkadziesiąt metrów dalej trafiliśmy na dziedziniec Pałacu Donnersmarcków. To tam w 2021 r. znajdował się start i meta. Tym razem mieliśmy tam zabawić zaledwie przelotem. Gorąco podziękowałem za doping, po czym zniknąłem za bramą.