Zakręt w lewo, a następnie w prawo i z daleka słyszałem już spikera, który krzyczał moje imię i nazwisko. Po drugie piwo zameldowałem się jako pierwszy zawodnik.
Podbiegłem do stołu po czym bardzo subtelnie wypiąłem swoje 4 litery i spojrzałem na kubki. Jedyne czego nie chciałem, to chwycić taki, w którym piwa jest aż za nadto.
A propos piwa. Okazało się, że jeszcze na tym etapie biegu najtrudniejsza nie była sama czynność picia piwa, a proces przygotowania się do tej czynności. Już tłumaczę w czym rzecz.
Pierwszy kilometr pokonałem w czasie 3:28 min, a pierwszą pętlę w średnim tempie 3:36 min/km. Było szybko. Aż nawet za szybko. Docierając do stołów tętno dobiło do 186 unm. Piekielnie ciężko było mi się uspokoić i wyrównać tętno. Robiłem co mogłem, aby uciec Darkowi, ale na niewiele się to zdało. Wkrótce do mnie dołączył.
Ekspresowo opróżnił kubek i był wolny – mógł ruszyć przed siebie.
Mnie zajęło to nieco dłużej.
Wkrótce i ja byłem na trasie. Sprawnie dogoniłem Darka, po czym wspólnie pokonaliśmy część drugiej pętli.
W dalszym ciągu było szybko. Nasze tempo oscylowało wokół 3:40-3:50 min/km.
Obydwaj walczyliśmy o ostatnie miejsce na podium.
Wkrótce stało się to, co miało się stać.
Dotarliśmy do 3-ego piwa.
Nawet nie pytajcie jak mocno moje ciało wzbraniało się przed kolejnymi 250 ml piwa. W sobie miałem już pół litra i kilka kilometrów w tempie znacznie poniżej 4:00 min. Z takich połączonych mocy nie powstanie Kapitan Planeta. Nie łudźcie się. Prędzej będzie to okazały bełt, który będzie się śnił po nocach pobliskiej ludności.
Opróżnienie 3-ego kubka ponownie trwało dłużej, niż powinno.
Pierwsza dwójka była poza naszym zasięgiem. Darek szybko uwinął się z trzecim piwem i wkrótce do nich dołączył. Ja ruszyłem do boju po dodatkowych sekundach. Starałem się go doścignąć, ale od samego początku dzieliła nas zbyt duża odległość. Wiedziałem, że na podium już raczej nie stanę. Nie pozostało mi nic innego, jak dowieźć do mety czwarte miejsce.
Trzecia pętla bolała już o wiele bardziej, niż te dwie poprzednie.
Na każdym kolejnym zdjęciu jeszcze piękniej mrużyłem swoje słodkie oczęta:
Z każdym kolejnym metrem czułem, że od środka fermentuję. Tak mnie wydęło, że po raz pierwszy w życiu – w okolicy mięśni brzucha – poczułem namiastkę sześciopaka połączonego z ABS i ESP. To nie był jednak efekt Chodakowskiej, a piwa którego wcale nie miałem mieć dosyć.
Zakończyłem pętlę, po czym – po raz ostatni tego dnia – chwyciłem za kubek. Piłem i piłem, a sekundy mijały i mijały. Spoglądałem przed siebie znajdując wenę, aby prędko skończyć ostatni kubek i móc rozpocząć ostatnią pętlę.
Wreszcie! Udało się!
Ostatnie piwo wypite i wreszcie mogłem ruszyć w dalszą podróż!
Nie ukrywam, że po litrze piwa i kilku kilometrach w szybkim tempie, byłem jakiś taki… bardziej rozkojarzony niż jeszcze chwilę wcześniej (?). Samo wypicie takiej ilości piwa, w tak krótkim czasie, jest sporym wyczynem i wymaga sporego samozaparcia. Gdy dodamy do tego bieg i sporo przyjętego tlenu, to już się robi grubo.
Pamiętam, że z ostatniej pętli to ja niewiele pamiętam. Wiem, że były jakieś zakręty. Ktoś mi tam kiwał, a ja komuś też, no i… tyle.
Moje ostatnie metry zostały uchwycone przez Kamila. Poruszałem się tam w tempie ok 3:33 min/km:
Co widać, słychać i czuć.
Zakręt w prawo, po czym wreszcie dotarłem do upragnionej mety:
Magda dała mi medal, po czym rozpocząłem powolny proces dochodzenia do siebie. Do ciała dopiero teraz doszło, co też u licha działo się z nim przez ostatnie kilkadziesiąt minut, po ponad 6-ciu kilometrach i 1 litrze piwa.
Porozmawiałem chwilę z Darkiem gratulując mu 3-ego miejsca w klasyfikacji OPEN. Później spokojnym spacerem dotarłem na piechotę do mieszkania. Nie ukrywam, że byłem trochę zmęczony.
Na tyle, że po 20 minutach zorientowałem się, że w dalszym ciągu mam przy sobie zwrotny chip.
Udałem się więc w powrotną podróż, aby go kulturalnie oddać na miejsce.
Jak oceniam bieg?
To nie jest pierwszy i zapewne nie ostatni bieg, który organizuje Stowarzyszenie Siemianowice i Przyjaciele Biegają i w którym z wielką chęcią wezmę udział. Fajnie, że jest ktoś komu się chce robić tego typu eventy. Bo choć jest to bieg z pomiarem czasu i medalem, to tego typy zmagania traktuję bardziej w kategoriach eventu – pretekstu do spędzenia fajnego czasu. Tego typu zmagania to ciekawa alternatywa dla jeszcze jednego biegu na atestowanej trasie, który może niewiele się różnić, od pozostałych.
Choć robiłem co mogłem, aby wskoczyć na podium, ponownie mi się to nie udało. Bieganie idzie mi nawet ok, ale picie piwa już niezbyt. Czy jest to powód do smutku i wstydu? Niekoniecznie.
Czy wezmę udział w przyszłorocznej edycji?
Jak najbardziej.
Wasze zdrowie!