Zostawiając za plecami Quincy Market moim oczom ukazały się kolorowe puby. Wtedy postanowiłem, że to właśnie tam będę świętował zdobycie Medalu World Marathon Majors. Okazało się, że niestety nic z tego nie wyjdzie i ostatecznie pub znajdę bliżej swojego hotelu.
Przedostałem się przez targowisko i dotarłem na drugą stronę ulicy. Szybki skręt w prawo i w lewo i poczułem jak mi kiszki marsza grają z podziałem na poszczególne linie melodyczne.
Nie pozostało mi nic innego, jak przy okazji skosztować jednego z bostońskich specjałów – Pastrys. Czym jest Pastrys? To pierdyliard kalorii, który podawany jest w kilku słodkich wariacjach.
Jestem osobą, która nie dzieli czekolady na kostki, a je tak, jak się urwie. Jestem osobą, która jest w stanie pochłonąć 2 piętra Ptasiego Mleczka zanim ktoś powie: „O ku*wa! Jak szybko mu to poszło!!!”. Ale… no właśnie. Pastrys zmuliło mnie tak bardzo, że po raz pierwszy od 1984 r. autentycznie mnie zemdliło. Przekroczyłem granicę, o której przekroczenia nigdy bym się nie posądzał…
Zemdlony do granicy przyzwoitości wróciłem na szlak, aby spalić to, co właśnie przyjąłem.
Przystanek numer 13, a więc tym razem padło na Paul Revere House – najstarszy dom w Bostonie, który stoi po dzień dzisiejszy. Z tym, że… mogłem się jedynie domyślać, że on tam jest i ma się dobrze. Brama była zamknięta i musiałem mocno zmrużyć oczy i równie mocno się wyciszyć, aby go sobie dokładnie zwizualizować.
Im dłużej szedłem, tym bardziej oddalałem się od wysokich zabudowań centrum Bostonu. Nie, wcale mi to nie przeszkadzało, bo co krok trafiałem na takie mini skwery i fajne uliczki, które fajnie mnie rozczulały:
Od jednego z kościołów odbiłem w lewo i dotarłem na plac z rzeźbą Paula Reverse’a na koniu. Nie zgadniecie co miałem w tle – tak, kolejny kościół. Żołnierze Chrystusa byliby ze mnie fest dumni, że w tak krótkim czasie dostąpiłem zaszczytu dotarcia do tylu świątyń.
No i nie zgadniecie! Tak, ten kolejny kościół na horyzoncie, to był właśnie mój kolejny przystanek.
Pokręciłem się zgodnie ze szlakiem, po czym trafiłem na tzw. zonk:
Bo niby linia każe iść dalej, ale zamknięta brama mówi: „Idź sobie precz!”. Już się chciałem rozpłakać z myślą, że muszę się wrócić na początek planszy i zacząć ten marsz od nowa, ale… na chodniku dostrzegłem nielegalnie poprowadzony szlak. Niby nie jest to cegła, a tylko farba, no ale szerokość szlaku się zgadza. „Marek! Ciśniesz dalej! Jesteś cholero uratowany!!!” – tak sobie wtedy pomyślałem. Jak pomyślałem, tak też skręciłem w lewo.
W międzyczasie, gdy tak przemykałem jak łania wśród tego bruku, spotkałem grupę przedszkolaków. Gdy zobaczyły moją koszulkę z jednorożcem, od razu zaczęło go mocno komentować. Okazało się, że cała grupa będzie gdzieś przez chwilę stała na trasie. Akurat wracała dziarskim krokiem do przedszkola. Chwilę wcześniej panie instruowały maluchy jak mają dopingować biegaczy i wszyscy ćwiczyli okrzyki i wiwaty
To tylko kolejny przykład na to, że kibice w Bostonie zrobią wszystko, abyś poczuł się jak ktoś zupełnie wyjątkowy.
Jest i wspomniany wcześniej przystanek numer 14, a więc Old North Church:
Zostawiłem go za plecami i zacząłem się ostro wspinać:
Wkrótce po prawej stronie moim oczom ukazał się kolejny przystanek na mapie Freedom Trail – Cmentarz Copp’s Hill Burying.
Ponownie miałem wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Usiadłem na jednej z ławek i przez chwilę spoglądałem na panoramę miasta. Do końca zostały mi zaledwie dwa przystanki.
Aby do nich dotrzeć, musiałem się w pierwszej kolejności przeprawić mostem na drugą stronę rzeki. Aby to uczynić, musiałem skorzystać z mostu. Niestety z uwagi na prowadzone prace remontowe, ponownie należało się trzymać szlaku w wersji malowanej, niż ceglanej.
Zdjęcia tego nie oddają, ale odczuwalna temperatura wynosiła wtedy ponad 30 stopni Celsjusza. Choć nienawidzę takich temperatur, to tego dnia nie mogłem na nic narzekać. Jeżeli chodzi o zwiedzanie, to aura była dobra, a jeżeli chodzi o połowę kwietnia, to była wybitnie fajna. Zazwyczaj o tej porze albo padało, albo było zimno i… padało.
Przeprawiłem się na drugą stronę i dotarłem do rozwidlenia. Mogłem pójść albo w lewo, albo w prawo.
Spojrzałem na mapę Google i postanowiłem, że wybiorę wariant prawoskrętny.
Kilka zakrętów dalej dotarłem w okolicę niegdysiejszej stoczni wojskowej.
Przede mną znajdowało się muzeum fregaty USS Constitution:
Sam okręt, który był przedostatnim punktem na mojej mapie, znajdował się po prawej stronie. Aby do niego dotrzeć, należało przejść przez niewielkie muzeum. Następnie krótki spacer i można było się dostać na pokład. Dodam, że całość jest zupełnie darmowa. Ochrona na bramkach pilnuje jedynie maksymalnej liczny osób, która w jednym momencie może się dostać na teren doków.
Okręt zrobił na mnie spore wrażenie. No i nie zgadniecie! W ciągu ostatnich kilku godzin odwiedziłem najstarsze budynki, cmentarze i szkoły. Ten okręt jest natomiast najstarszym na świecie statkiem, który do dziś unosi się na wodzie. W ciągu tych 4 kilometrów naoglądałem się samych najstarszych rzeczy na świecie.
Okolica byłej stoczni spowodowała, że na miasto można było sobie spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Uciec od jego zgiełku i na chwilę odsapnąć
Oprócz USS Constitution do doków zacumowany był także niszczyciel USS Cassin Young. Na końcu jednego z doków można było się także natknąć na dzwon ze statku USS Boston.
Nacieszyłem oczy statkami, a następnie obróciłem się na pięcie i wróciłem na szlak. Przede mną był ostatni przystanek tego upalnego przedpołudnia.
Był nim Bunker Hill Monument, który postawiono na jednym z najwyższych wzgórz w Bostonie. To właśnie tam, 17 czerwca 1775 roku rozegrała się bitwa między siłami kolonistów, a wojskami brytyjskimi. Wygrali ci drudzy.
Odwodniony i zmęczony zabrałem się za szybką ewakuację ze wzgórza, na którym aktualnie było chyba z pięćset stopni. Wąskimi uliczkami dotarłem do niewielkiego parku.
Dokładnie w tym oto miejscu zakończyłem szlak Freedom Trail:
To było także ostatnie zdjęcie, który wykonałem w swoich ulubionych okularach przeciwsłonecznych. 14 minut później zapomniałem je zabrać z Ubera i – wraz z Amandą, która bezpiecznie odwiozła mnie do hotelu – pojechały sobie w świat.
Jeżeli miałbym jakoś podsumować ww. spacer, to może zrobię to w ten sposób: jak dla mnie to jest tzw. oblig. Atrakcja, którą – będąc w Bostonie – koniecznie musicie się przespacerować.
Tutaj znajdziecie dokładną -> mapę.
Dziękuję za uwagę i do następnego!