W połowie 8-ego kilometra skręciliśmy w prawo i dotarliśmy do Jeziora Paprocańskiego. Długie, asfaltowe proste zamieniliśmy na wąski chodnik, a następnie na żwirowe alejki. Naszym celem było obiegnięcie jeziora od lewej strony.
Kolejnym rozmowom nie było końca. Wraz z Grzegorzem byliśmy zagadywani to przez jedną, to przez drugą osobę. Fajnie było się podzielić doświadczeniem odnośnie biegania czy skomentować aktualne warunki pogodowe.
A propos pogody, to ta – w dzień biegu – była wprost wymarzona! Co prawda na początku było nieco duszno, ale… przynajmniej nie było tak cholernie gorąco, jak przez ostatnie kilkanaście (dop. red. -dziesiąt?) dni. Słońce było schowane za chmurami i zamiast promieni, które wypalały dziury w skórze, miziały nas po ciałach delikatne podmuchy wiatru. Bajka!
Powyższe zdjęcie wykonano nam w okolicy 9,5 km. Proszę zerknąć jak ładnie się prezentowaliśmy. Jak piękna i zwarta była jeszcze wtedy grupa. Tak spora grupa, to marzenia każdego pacemakera.
Kolejne kilometry wokół jeziora minęliśmy w następujących międzyczasach:
9 km – 4:42 min
10 km – 4:49 min
11 km – 4:42 min
12 km – 4:50 min
Po minięciu 12-ego km stwierdziliśmy, że musimy nieco przyspieszyć. Z 25 sekundowego zapasu zostało może z 5 sekund, a „najlepsze” było dopiero przed nami.
13-sty km pokonaliśmy w 4:34 min i zaczęliśmy ponownie zwiększać nasz zapas. Z kilku sekund zrobiło się ich kilkanaście.
Pod koniec 14-ego km czekało na nas sporo kibiców, a także zakręt w lewo, punkt z wodą, a następnie krótki, ale niestety równie ostry podbieg. Jezioro zostawiliśmy za plecami. Do mety mieliśmy już nieco ponad 6 km.
Po minięciu 16-go km skręciliśmy w prawo i przed oczami wyrósł nam największy podbieg tego przedpołudnia:
Na powyższym zdjęciu może nie wygląda jakoś spektakularnie, ale musicie mi uwierzyć, że zrobił on spore wrażenie na części biegaczy.
Grzegorz trzymał tempo. Ja postanowiłem się od niego na chwilę odłączyć i sprawdzić co słychać na końcu naszej grupy. Mocno zwolniłem i zabrałem się za zaganianie osób, którym w tamtym momencie mógł wpaść do głowy pomysł przejścia do marszu, odłączenia się od nas, albo w ogóle rzucenia biegania i przekwalifikowania się na curling bądź inne szachy.
Podbieg zrobił swoje. Robiłem co mogłem, ale nasza zwarta grupa nie była już tak liczna. Rozciągnęła się na dobrych kilkudziesięciu metrach. Po dobrej chwili postanowiłem przyspieszyć i wrócić do Grzegorza. Wszak musiałem wykrzyczeć czas kolejnego kilometra.
Dotarliśmy do końca podbiegu. Gdzieś w tamtej okolicy trafiliśmy na kolejny punkt z dopingiem, na którym znajdował się najprawdziwszy bałwan i na którym częstowali lodem, w celu schłodzenia na tzw. cito. Fajna sprawa.
Do mety pozostało już naprawdę niewiele.
Przed minięciem 18-ego km skręciliśmy w lewo, a następnie w prawo. Na trasie nie mieliśmy już żadnego podbiegu. Od tej pory miało być albo z górki, albo chociaż po płaskim. Zameldowaliśmy się w Parku Północnym, który obfitował w liczne zakręty. Od kilku kilometrów „połykaliśmy” wolniejszych biegaczy. W tym parku, do tego grona, doszło kilkadziesiąt kolejnych osób.
19-ty km pokonaliśmy w czasie 4:28 min. Pozwoliliśmy sobie na takie tempo z jednego prostego powodu – było z górki, a grupa była już na tyle małą, że nikt nie narzekał i każdy chciał urywać od 1:40 h jeszcze kilka dodatkowych sekund.
20 km – 4:31 min.
To właśnie wtedy Grzegorz zasugerował mi, że jeżeli chce, to mogę zwiększyć tempo. Zabiorę ze sobą szybszych biegaczy, a on zostanie z tyłu. Dwa razy nie musiał mi tego mówić. Przyspieszyłem do tempa 4:15-4:20 min zabierając ze sobą trójkę biegaczy. Spytałem jednego z nich czy dzisiaj będzie miał życiówkę. Odparł, że tak. Pomyślałem sobie wtedy, że super, że mogłem być częścią tego wydarzenia.
Skręciliśmy w prawo i trafiliśmy na tartan bieżni lekkoatletycznej. Pamiętam, że zwolniłem do zera i wysunąłem dłoń, aby zacząć przybijać piątki biegaczkom i biegaczom, którzy właśnie rozpoczynali swój finisz.
Po zbiciu kilkunastu piątek ruszyłem przed siebie. To nawet nie było ruszenie, a dziki sprint! Przyspieszyłem do tempa 2:27 min/km i wyprzedziłem prawie wszystkich tych, którym przed chwilą przybiłem po piątce. Chciałem ich wyprzedzić i jeszcze raz to powtórzyć.
Z prawej strony dostrzegłem Magdę i Ewelinę. Podbiegłem do nich, po czym sprzedałem Magdzie buziaka. Po chwili wróciłem na bieżnię i zacząłem klaskać o dopingować ostatnich biegaczy, który walczyli o czas poniżej 1:40 h.
Z daleka dostrzegłem Grzegorza, który eskortował zawodniczkę z naszej grupy. Pamiętam, że kilka kilometrów wcześniej informowała mnie, że może nie dać rady, a dała i rzutem na taśmę złamała 1:40 h. Brawo!
Przekroczyliśmy metę, po czym zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie:
Misja wykonana! Dzięki nam kilka kolejnych osób spełniło swoje marzenie o nowej życiówce. Takie uśmiechnięte twarze to najlepsza nagroda dla każdego pacemakera.
Podeszło do nas kilka osób i podziękowało za prowadzenie. Wiadomo, że grupa nie dobiegła w komplecie do mety. Wraz z Grzegorzem zrobiliśmy jednak wszystko, aby odłączyło się od nas jak najmniej osób, a jak najwięcej mogło skorzystać z takiego oto dzwona:
W tłumie ponownie odnalazłem Ewelinę i Magdę, po czym udaliśmy na zasłużony obiad. Jadąc do Siemianowic Śląskich zdałem sobie sprawę z jednego: półmaraton w Tychach to dla mnie półmaratoński no. 1 w Polsce. Serio!
Począwszy od ciekawych projektów koszulek i medali (co roku jest inny zwierz), poprzez komunikację w mediach społecznościowych, z której można się wiedzieć samych najpotrzebniejszych rzeczy (a także wiele ciekawostek), mocno zaangażowanych wolontariuszy, skończywszy na ciekawej trasie, głośnych kibicach i urozmaiconych punktach z dopingiem (starsza pani z pokrywkami to już klasyk).
Tyski półmaraton to także znakomite miejsce do startu z wózkiem biegowym. Biegłem tak trzykrotnie i jedyne co mogę zrobić, to mocno polecić start w tej kategorii.
Kalendarzowo to także bardzo dobry termin, aby sprawdzić się przez wrześniowymi maratonami. To właśnie tam w 2022 roku sprawdziłem swoją formę (wynik 1:20:13) przed moją aktualną życiówką z Warszawy, a więc 2:55:45.
Cóż mogę dodać.
Bieg polecam z całego serca. To jedna z imprez robionych przez biegaczy, dla biegaczy.
I to widać, słychać i czuć.