Pamiętam jakby to było wczoraj. Pewnego styczniowego popołudnia, gdy nasze dzieci bawiły się w pokoju obok, Tomasz rzucił hasło, że jest pewien szlak PTTK, który biegnie m.in. przez nasze miasto. Zdążył jeszcze dodać, że tych miast jest nieco więcej, a sam szlak ma około 118 km i że fajnie byłoby go przebyć. No i chyba chciał dodać coś jeszcze, ale chamsko mu przerwałem wykrzykując: „Wchodzę w to! Biegniemy proszę Pana!”.
Od razu usiadłem do komputera i sprawdziłem jak wygląda trasa. No i… wyglądała całkiem mocarnie.
Pytanie Tomasza padło w idealnym momencie. Od kilku miesięcy chciałem przebiec pierwsze ultra w swoim życiu. Na początku planowałem góry. W marcu okazało się jednak, że za sprawą bazaru w Wuhan/uber tajnego laboratorium pod Pekinem, świat opanował COVID-19. Odwołano wszystkie imprezy świata. W tym także te biegowe.
Z czasem okazało się, że pomysł Tomasza, stał się moim najważniejszym celem biegowym w 2020 r. Celem, na którego realizacji można się skupić w 100%. Biegiem, którego – poza kontuzją i zdarzeniami losowymi – nikt nam nie odbierze.
Start zaplanowaliśmy wstępnie na jakiś weekend sierpnia. Z czasem zmieniliśmy go na początek lipca.
Co nam pozostało? Dobrze się do niego przygotować. Ponad 100 km to już nie przelewki. Fajnie byłoby wystartować w zdrowiu i co najważniejsze – w zdrowiu skończyć.
Ono jest przecież najważniejsze.
[Aby zaoszczędzić akumulatory w naszych smartfonach, na trasie zrobiliśmy tylko kilkanaście zdjęć. W relacji będę się więc posiłkował zdjęciami Google Maps. Wszystkie zdjęcia bez loga „drogadotokio.pl” pochodzą więc z ww. map].
Trening.
Przede wszystkim skupiłem się na długich wybieganiach. Tak, aby przygotować organizm do wielogodzinnego wysiłku. Szybką dychę w środku tygodnia zmieniłem więc na wolniejszą dwudziestkę. W weekend robiłem łącznie 50 km w kombinacji: 25/25 km lub 20/30 km.
Moim podstawowym problemem było nie tyle samo zwiększenie miesięcznego kilometrażu, co utrzymanie wolnego tempa w trakcie samego biegu. Paradoksalnie, znajduje się na etapie, na którym zdecydowanie trudniej jest mi biegać wolno, niż szybko. Nogi z automatu nadają tempo poniżej 5 min/km. W tym wypadku zależało mi na 5:20-5:40 min/km. No i… czasem mi to wychodziło 😉
Tym sposobem w marcu, po raz pierwszy w życiu, udało mi się pokonać barierę 300 km. Tak się rozpędziłem, że w I połowie 2020 r. pokonałem więcej kilometrów, niż w całym 2012, 2013 i 2016 r.
Przygotowania do startu.
Wraz z Tomaszem chcieliśmy przebiec szlak bez jakiegokolwiek wsparcia. W związku z tym trzeba było przestudiować mapę i zaznaczyć miejsca, w których będziemy się mogli posilić. 17 czerwca odbyło się więc spotkanie na szczycie, na którym ustaliliśmy kilka zasadniczych kwestii.
Między innymi to, co czy biegniemy w piątek, czy bardziej w sobotę. Godzinę startu ustaliliśmy na 20:00. Nasze tempo oszacowaliśmy na 6:00 min/km. Metę mieliśmy więc osiągnąć następnego dnia, między 10:00, a 12:00.
Zrobiliśmy także tzw. checklistę. Znalazły się na niej rzeczy, które mieliśmy ze sobą zabrać. Do dodatkowej pary skarpetek dodaliśmy m.in. plastry, kurtkę, powerbank, czołówkę, kamizelkę odblaskową i jedzenie. Dużo jedzenia, ale znowu bez przesady.
Na 3 tygodnie przed startem zacząłem się szprycować magnezem i wypijać 1,5 l wysoko zmineralizowanej wody. Moją piętą Achillesową jest właśnie picie wody. Piję jej zdecydowanie za mało, tak więc opróżnienie 1,5 l butelki, było dla mnie sporym wyczynem.
Start biegu zaplanowaliśmy na 3 lipca. Na tydzień przed tą datą, ograniczyłem do minimum bieganie, a także ćwiczenia z Ring Fitem. W trakcie jednego z ostatnich treningów odwiedziłem miejsce, w którym mieliśmy zacząć i skończyć bieg:
Zależało mi na tym, aby organizm był jak najbardziej wypoczęty. Zresztą, znając moje szczęście, mocnymi ćwiczeniami mógłbym sobie jeszcze zafundować jakąś kontuzję.
3 dni przed godziną zero, zmodyfikowałem dietę. Było w niej znacznie więcej węglowodanów, niż zazwyczaj. Gdy jechałem do Tomasza, aby wspólnie udać się na start, byłem pewien jednego: zrobiłem co mogłem, aby być odpowiednio nawodniony, najedzony i wypoczęty. Bardziej przygotować się chyba nie dało.
Napisałem także okolicznościowy tekst: Achtung! Attenzione! -> Szlak Dwudziestopięciolecia PTTK [ok. 118 km].
Biegniemy!
Na starcie pojawiliśmy się około 19:35. Zmierzając w stronę szlabanu, Tomasz miał w dłoniach 2 piwa bezalkoholowe. Plan był taki, aby ukryć je w zaroślach, a kilkanaście godzin później – kulturalnie wypić na mecie.
Po ich schowaniu, zabraliśmy się za zrobienie kilku pamiątkowych zdjęć:
Pogoda była po prostu idealna! Od kilku dni padało bardzo, lub jeszcze mocniej. Ulewy paraliżowały metropolie i miasta do 50 000 mieszkańców. Słowem: jak padało, to na całego i bez żadnych ograniczeń. Obawialiśmy się, że w dzień biegu, może się wydarzyć coś podobnego. Wcześniej ustaliliśmy, że nawet gdyby padało, to i tak spróbujemy. Na całe szczęście, przez całą noc nie spadła na nas ani jedna kropla wody. Temperatura była idealna, więc nawet przez lasy i mokradła, biegliśmy ubrani na krótko.
Nie wiem jak Tomaszowi, ale w moim przypadku – czas do startu niemiłosiernie mi się dłużył. Choć tydzień wcześniej stworzyłem specjalne wydarzenie na FB, które dotyczyło pożegnania i przywitania nas, koło szlabanu byliśmy tylko together we dwóch 😉
Wtem! Po jakiejś chwili pojawiła się Magda z fanpejdża Mapadzia i Mariusz z grupy Huragan Ligota. Kurde mol! Jakie to było miłe, że komu się jednak chciało pojawić! 🙂
Później dotarli najwięksi fani Tomasza: Marcela wraz z Hubertem. Moje fanki: Ewelina i Magda niestety nie były w stanie dotrzeć :/
O 19:59 zrobiłem wejście na żywo:
Minęła 20:00 i się zaczęło!