Do Berlina wyruszyłem wraz z moją żoną Eweliną i Wojtkiem – znajomym z pracy. Podróż rozpoczęliśmy busem z Katowic o 19:00 w piątek 27 września. Niestety nie było bezpośredniego połączenia z Berlinem, więc jechaliśmy z przesiadką w Łodzi. Na miejscu byliśmy dopiero w sobotę przed godziną 9:00. Od razu udaliśmy się do hostelu, w którym oddaliśmy bagaże i ruszyliśmy po pakiety startowe.
Pakiety startowe trzeba było odebrać w nieczynnym porcie lotniczym Berlin-Tempelhof. Już w trakcie jazdy metrem dało się odczuć przedstartowy klimat. Tysiące ludzi, którzy kierowali się w jedynym słusznym kierunku. Po przejściu przez główny budynek, skręciliśmy w stronę hangarów, w których usytuowano maratońskie targi expo. Swoim rozmachem przebiły one wszystko co do tej pory widziałem! Kilka tysięcy metrów kwadratowych zajętych przez setki wystawców. Koszulki, buty, masujące fotele i sportowe stringi – do wyboru, do koloru!
Na końcu długiej hali odebraliśmy pakiety startowe, a także bawełnianą koszulkę – tzw. finishera (można ją było zamówić w momencie opłacania pakietu startowego). Korzystając z okazji wpisaliśmy się na ścianę, na której znalazła się trasa biegu. Na płycie lotniska zjedliśmy jeszcze makaron. Porobiliśmy kilka zdjęć i po kilku godzinach wróciliśmy do hostelu. To właśnie w hostelu odkryłem co też znajduje się w pakiecie startowym. Uwaga uwaga! Św. Graal każdej polskiej gospodyni domowej – niemiecka chemia w postaci płynu do płukania „Perwoll”! Już wtedy wiedziałem, że szykuje się mocna życiówka!
Do Berlina jechałem niestety z przeziębieniem. Kilka dni przed wyjazdem pojawiła się gorączka, katar, itp. itd. Pamiętam, że w noc poprzedzającą bieg, na termometrze wybiło mi 37,4 stopni Celsjusza, a to co odchrząkałem wieczorową porą w łazience, raczej nie nadaje się na opis przed godziną 22:00. W skrócie: jechałem do Berlina z życiówką z Krakowa (4:16:07), chciałem złamać 4h, ale do końca nie byłem pewien czy jestem w stanie to zrobić.
Obudziliśmy się przed 6:00. Bułki z dżemem, herbata, banany w dłoń i wyruszyliśmy 3 liniami metra, aby dotrzeć do punktu startowego. Dało się odczuć, że w ten dzień maratończycy zawładnęli Berlinem. Blisko 40 tysięcy ludzi zmierzających na start robiło spektakularne wrażenie.
Od razu po wyjściu z metra skierowaliśmy się w stronę Bramy Brandenburskiej. Niedaleko niej znajdowała się strefa zbiórki, gdzie po biegu bez problemu się odnaleźliśmy. Zaraz za nią znalazła się strefa, dostępna jedynie dla maratończyków. Pożegnałem Ewelinę i wraz z Wojtkiem ruszyliśmy w kierunku namiotów, aby zostawić swoje rzeczy. Przed startem było zaledwie kilka stopni Celsjusza. Doskonale pamiętam jak wiele kosztowało mnie rozebranie się do krótkich spodenek i koszulki. W żółtych workach z logiem Adidasa udaliśmy się do swojej strefy F. W strefach czekało już kilkanaście tysięcy ludzi. Z każdą minutą przybywali kolejni. Stojąc w środku nie czuło się już chłodu. Zresztą kto by się nim wtedy przejmował. Stoję wśród kilkudziesięciu tysięcy ludzi, na najszybszej maratońskiej trasie na świecie, podczas 40-stego jubileuszowego maratonu. Cholera jasna! Cóż to były za emocje! A przecież jeszcze w ogóle nie biegnę!