Styczeń w pełni, czas więc podsumować to, co przez ostatnie 12 miesięcy działo się w moim biegowym życiu. Było kilka wzlotów i upadków, a także kilka upierdliwych kontuzji. Zapraszam do lektury.
1. Kilometraż.
„To ile ja to przebiegłam/em w ciągu ostatniego roku?” – podstawowe pytanie każdego biegacza, które zadaje sobie wznosząc toast na sylwestrowym dancingu. Jak było u mnie? Na pewno lepiej niż w latach poprzednich. Jak pokazuje poniższa grafika, w 2014 roku przebiegłem 1777 km.
Zajęło mi to dokładnie 157h 35 min i 45 sek (ok. 6,5 dnia), a spaliłem przy tym 117 107 kcal (równowartość ok. 236 Bic Maców, bądź 1084 szklanek maślanki).
Początek roku zapowiadał się całkiem całkiem. Do marca wszystko szło po mojej myśli. Niestety w kwietniu pojawiło się sławne Shin Splints – ból po wewnętrznej stronie piszczeli, który skutecznie utemperował moje biegowe zapędy. Po kilku tygodniach wróciłem do systematycznych treningów. Z czasem pojawiła się jednak kontuzja stopy, a także ból pod kolanem. Zawaliłem przez to kilka ważnych startów. To co widzicie powyżej jest szczytem tego, co w kwestii kilometrażu byłem w stanie zrobić.
2. Kilka „upadków”.
Tak się zastanawiam, czy wyraz „upadek” jest tutaj rzeczywiście na miejscu. Po prostu kilka razy mi nie wyszło. Aż chciałoby się wykrzyczeć: „Do jasnej chole*y! Nie tak miało być!”. Ostrzegam. Będzie kilka smutnych zdjęć…
a) 2. Nocny Wrocław PółmaratonPlan: po raz pierwszy złamać 1:30h w półmaratonie. Do 18 km biegłem na czas w okolicach 1:29:00. Później uda odmówiły posłuszeństwa i skończyłem z czasem 1:33:17. Od tego czasu ich nienawidzę!
b) BMW Półmaraton PraskiNie wiem czy to pogoda (jak dla mnie zbyt duszno), monotonna trasa, czy może niedobór wody? Świeżo po kontuzji kolana chciałem zawalczyć o złamanie 1:30:00. Po 4 km odpuściłem, a za metą pierwszy raz w życiu mi się ulało i ostatecznie skończyłem w namiocie medycznym. Pamiętam swoją pierwszą myśl, gdy mnie tam skierowali: „Gdzie jest medal?!?” „Chcę medal!” „Mam go na szyi?!?” „Nie widzę go!!1”
c) 32. Wrocław Maraton Miało być w okolicach 3:45:00. Na mecie zameldowałem się dobre ponad pół godziny później. Duchota i tętno, które rosło i rosło i przestać nie mogło. Na sławnym 26 km (na tym samym km mi się „umarło” w Łodzi) zacząłem zwiedzać Wrocław uskuteczniając spacer. Wrak człowieka przekroczył metę z czasem 4:22:02 i zakrył oczy dłonią, gdy robiono powyższe zdjęcie.