Kilka dni temu minął kwiecień. Przyszedł czas na to, aby go podsumować. Jak było? Ano tak:
W poprzednim miesiącu przebiegłem 163 kilometry. Jak tak się im teraz przyglądam, to dochodzę do wniosku, że raczej nie było szansy na ani kilometr więcej. Jeden weekend wypadł mi w ogóle z planu treningów, z uwagi na genialny (nie biegowy) wyjazd na Mazury. Później był maraton w Krakowie i jakoś tak wyszło. W grudniu ur. sądziłem, że dystans 200 km będzie co miesiąc zasilał moje konto na endomondo. Na razie nie za bardzo mi to wychodzi, ale jakoś nie rozpaczam z tego powodu. Staram się biegać 4 razy w tygodniu, ale nie robię tego za wszelką cenę. Czasami lepiej odpuścić, niż zrobić coś na siłę.
Tak jak już wspomniałem, 19 kwietnia wystartowałem w 14. PKO Cracovia Maraton. Miało być poniżej 3:30 h. Wyszło jak (prawie) zawsze, a więc spacerem tak po ok. 30 km. Fajnie, że po maratonach dochodzę do siebie w coraz krótszym czasie. Kilka dni po zawodach byłem już w stanie przebiec 15 km w tempie 4:53 min/km. Pamiętam, że po pierwszym maratonie w Warszawie (2012 r.) do żywych wracałem przez bite 2 tygodnie. Byłem jednym wielkim zakwasem.
W internecie znalazłem coś takiego:
Przyroda budzi się do życia, a wraz z nią moja alergia. Tak to już jest, że co roku od tej porze wzruszam się na widok rosnącej trawy, a pyłki z drzew zapierają mi dech w piersiach.