„Rewelacyjna!”, „Znakomita!”, „Biegowa książka roku” – o „Szczęśliwych biegają ultra” napisano już chyba wszystko. Czas na moje kilka groszy.
Przyznaję się bez bicia – czytam mało. Chciałbym więcej, ale jakoś nie za bardzo mi to wychodzi. Biegi ultra to dla mnie terra incognita. Czasami mam kłopoty, aby dobiec po asfalcie do mety pierwszego lepszego maratonu, a co dopiero myśleć o pokonywaniu takiej odległości w górach – przez kilka dni z rzędu. Zabierając się za tą książkę, zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się, że lepiej nie mogłem trafić. Kończąc ją miałem ochotę ubrać buty do biegania, zapakować suchy prowiant do plecaka, wziąć dłuższe L4 i zgubić się w pobliskim lesie. Biec przez błoto, mgłę, mróz, upał i przez kilkanaście dobrych godzin. Wiem, że dzięki tej pozycji, nastąpi to zdecydowanie wcześniej, niż to sobie pierwotnie planowałem.
Książka autorstwa Magdaleny i Krzysztofa Dołęgowskich wciąga jak rzeka w najbystrzejszym nurcie. Robi to od samego początku. Masz do wyboru 2 opcje: albo czytasz ją jednym tchem i kładziesz się dopiero nad ranem, albo delektujesz się przez kilka dni/tygodni i z żalem spoglądasz na niewielką ilość stron pozostałych do końca. Osobiście wybrałem wariant numer dwa.
Co sprawia, że książkę można określać w samych superlatywach? Jest napisana w niezwykle przystępny sposób. Czyta się ją lekko i przyjemnie. Raz głos zabiera Magda, by po chwili oddać go Krzysztofowi. Można w niej odnaleźć wiele znakomitych i błyskotliwych porównań. Ciekawych i szczegółowych opisów tego, czym tak naprawdę jest ultra. Ilu wymaga treningów, wylanych łez, a niekiedy także – rodzinnych wyrzeczeń. Co można otrzymać w zamian? Tytułowe „szczęście” i falę endorfin, którą chyba ciężko z czymkolwiek porównać.
Książka jest niezwykle autentyczna. Nie znam osobiście małżeństwa Dołęgowskich, ale wiem, że gdybym spotkał ich na swojej drodze, moglibyśmy przegadać nie jeden wieczór. Dzięki niej można dokonać przewartościowania swojej dotychczasowej biegowej „kariery”. Typowy, asfaltowy biegacz (m.in. autor tejże recenzji) może zdać sobie sprawę z tego, że to, co robi obecnie, to jedynie namiastka tego, co mógłby przeżyć w przyszłości. Że półmaraton w miejskiej dżungli może się mieć nijak, to takiego, rozegranego w tej prawdziwej. Aż chciałoby się zacytować klasyka: „A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?”.
„Szczęśliwi biegają ultra” to pozycja obowiązkowa dla każdego biegacza. Nie biegasz? Również po nią sięgnij. Gwarantuję Cię, że się nie zawiedziesz.
W/w książkę (a także wiele innych, ciekawych pozycji) możecie zamówić na stronie Wydawnictwa Galaktyka -> link.
[zdj. główne recenzji: Piotr Dymus]