Na udział w II Półmaratonie Królewskim w Krakowie, zdecydowałem się kilka dni przez zakończeniem zapisów. Po pewnym niedosycie związanym z biegiem w PKO Silesia Marathon (w którym połowę trasy musiałem przemaszerować), zamarzyła mi się „masówka” z nieco większym happy endem. Po XII Półmaratonie Marzanny i 14. PKO Cracovia Maratonie, miał to być mój trzeci bieg w Krakowie w tym roku. Kolejny raz wokół Błoni i kolejny raz wzdłuż Wisły. Urozmaiceniem miał być finisz na Tauron Arena. I był!
Do Krakowa wyruszyłem z Eweliną w dzień biegu. Wyjechaliśmy po godz. 6:00. Wiem, że start planowano na godz. 11:00, pakiety można było odbierać do godz. 9:30, a dojazd zajął nam około 1:10 h, ale co ja pocznę – przed biegiem reisefieber zawsze przejmuje nade mną kontrolę. Wolę być wcześniej i na spokojnie zaparkować, niż pędzić na ostatni moment i nie mieć wystarczającej iloci czasu na należytą rozgrzewkę.
Na miejsce dojechaliśmy bez najmniejszego problemu. Od razu skierowaliśmy się do biura zawodów, które usytuowano w Tauron Arena. Po odebraniu pakietów, zrobiliśmy sobie zdjęcie na typowej, biegowej ściance. Na pierwszym planie nadzieja na dobry wynik, a w tle trasa biegu. Po chwili rozpoczęliśmy rekonesans. Na pierwszy ogień poszła sama arena.
Weszliśmy do środka i naszym oczom ukazała się meta. Już za kilka godzin miałem ją przekroczyć. Finisz na stadionach/arenach ma swój niepowtarzalny urok. Będąc dzieckiem zazdrościłem piłkarzom, którzy wchodzili na murawę pokonując długi korytarz. Wreszcie po latach mogłem poczuć choć namiastkę tej atmosfery. Po raz pierwszy przeżyłem to w 2012 r., gdy wbiegałem na Stadion Narodowy. Rok później finiszowałem na Atlas Arenie. Za każdym razem było równie emocjonująco.
Po jakiejś chwili obeszliśmy EXPO. Było kilku wystawców, a także spore miasteczko PZU. Jeden z plusów dotarcia na miejsce na kilka godzin przed startem? Nie czekasz w jakiejkolwiek kolejce i możesz się spokojnie przechadzać środkiem chodnika. Na początku miejsca było w bród. Z czasem tłum zaczął narastać. Nic w tym dziwnego. Na bieg zapisało się ponad 6 tys. ludzi.
Start znajdował się w odległości kilkuset metrów od areny. W życiu nie widziałem na raz więcej kabin TOI-TOI co w tamtym miejscu. Rząd niebieskich bud ciągnął się w nieskończoność. Znalazłem swoją strefę startową, po czym skierowaliśmy się z powrotem do samochodu. Po drodze minęliśmy stanowisko, w którym rozdawano porcje makaronu. Tak się złożyło, że w dniu biegu zorganizowano wielkie pasta party. Przy okazji chciano pobić Rekord Guinessa na „Największą miskę makaronu”. Udało się. Rozdano blisko 8 ton makaronu.
W tym miejscu pojawi się mała dygresja. Przed biegiem udało mi się spotkać z Wiesławem. Zapytacie: kim On jest? Już odpowiadam. Z Wiesławem koresponduję od ponad 2 lat, ale dopiero teraz miałem okazję poznać go osobiście. Kontakt nawiązaliśmy w 2013 r., w trakcie krakowskiego maratonu. Ewelina, czekając na mnie w okolicach startu, została poproszona o zrobienie zdjęcia pewnemu biegaczowi. Po biegu od razu mu je wysłałem. Okazało się, że adresatem był właśnie Wiesław. Zaczęło się od zdjęcia, a skończyło na wielu mailach i telefonach dotyczących treningów i dotychczasowych startów. Fajnie było się wreszcie spotkać. Okazało się, że tak jak ja, planuje złamać 1:30 h. Nie pozostało nic innego, jak spróbować z nim pobiec.
Po skończonej rozgrzewce skierowaliśmy w stronę startu. Nagle, z pomiędzy samochodów, wyłonił się reporter RMF FM. Zapytał mnie m.in. o to jak tam z moim nastawieniem i czego może mi życzyć. Efekty tej rozmowy znajdziecie poniżej:
W dzień startu na pogodę nie można było narzekać. Chłód, brak wiatru i zachmurzone niebo. Warunki idealne, aby zaskoczyć swój organizm i dowieźć do mety zupełnie nową życiówkę.
Przed 11:00 udałem się do swojej strefy startowej. Wraz z półmaratonem rozgrywano bieg na 5 km. Duże brawa należą się konferansjerowi, który perfekcyjnie poprowadził te kilka ostatnich minut. Najpierw wszyscy przybili sobie po piątce, by później nagrodzić brawami półmaratońskich debiutantów. Z lekkim opóźnieniem, bo o 11:04, padł strzał startera.
„Miłośnika tego typu urządzeń” – padłem! Miło było się spotkać, jeszcze raz dziękuję Ci za bardzo przydatny prezent – wczoraj bardzo mi się przydał, gdy biegałem poboczem drogi powiatowej 🙂
Tak, dwa razy – genialna sprawa. Choć przy tym smogu co u mnie wisi nad miasteczkiem, od tygodnia nie biegam – to nie ma sensu osadzać w płucach tablicę mendelejewa… 🙁
3 komentarze
„Miłośnika tego typu urządzeń” – padłem! Miło było się spotkać, jeszcze raz dziękuję Ci za bardzo przydatny prezent – wczoraj bardzo mi się przydał, gdy biegałem poboczem drogi powiatowej 🙂
Mam nadzieję, że już w niej biegłeś? 😉
Tak, dwa razy – genialna sprawa. Choć przy tym smogu co u mnie wisi nad miasteczkiem, od tygodnia nie biegam – to nie ma sensu osadzać w płucach tablicę mendelejewa… 🙁