Luty na dobre się rozpoczął. Czas powrócić do comiesięcznych podsumowań.
Przed Wami opis pierwszego z nich.
1. Kilometraż.
W styczniu udało mi się przebiec 184 km. Sam się sobie dziwię, że wyszło ich tak dużo, skoro biegałem tylko 3 razy w tygodniu. No właśnie, od jakichś kilku miesięcy przeszedłem z 4 na 3 treningi tygodniowo. W sobotę robię zazwyczaj 15 km w tempie poniżej 5:00 min/km, a w niedzielę długie wybieganie. 3 trening zostawiam sobie na środek tygodnia. Może to być wtorek, środa, ale równie dobrze i czwartek.
Jeżeli chodzi o plusy takiego rozwiązania, to podstawowym jest większa elastyczność. Nie idę na trening wtedy kiedy muszę, a wtedy – kiedy akurat mam czas. Za niedługo będę go miał jeszcze mniej. Wtedy wyczynem może nie być pójście na 3 treningi w tygodniu, ale pójście na nie w ogóle.
2. Podium!
W zasadzie to chyba od niego powinienem rozpocząć ten wpis. Yyy… podium w półmaratonie!?
Że co?!?
Z podium to jest tak, że rozpoczynając bieganie w ogóle nie zwracasz na nie uwagi. Ono nie istnieje. Jest zupełnie niewidzialne. Pierwsze, drugie, bądź trzecie miejsce zarezerwowane jest przecież dla nadbiegaczy.
W półmaratonie przy Maratonie Cyborga brałem udział w 2015 roku. Trzecia osoba miała tam czas w okolicach 1:34 h. Pomyślałem, że jeżeli pobiegnę na granicy swojej życiówki, to istnieje jakaś niewielka i równie hipotetyczna szansa na to, że znajdę się w pierwszej trójce. Oczywiście zawsze istnieje również szansa na to, że na zawody przyjedzie miejscowy klub sportowy i zgarnie pierwsze 24 z 30 miejsc.
Klub na szczęście nie dojechał.
Zrobiłem co w mojej mocy i się udało! Wynik: 1:31:53 i 3 miejsce w kategorii OPEN. W pierwszy dzień stycznia i przy minus ileś tam stopniach Celsjusza – nie mogłem sobie wymarzyć lepszego rozpoczęcia 2016 roku.
Wiadomo, to nie półmaraton w Berlinie czy w Baden-Baden. Tam, z takim czasem, zapewne byłbym hen daleko za czołówką. Ok, ale tramwajem nie podjechałem, sam to sobie wybiegałem, a to że na starcie nie pojawiła się elita, która półmaratony biega na granicy 1h – na to wpływu raczej nie miałem.
3. #najlepiej.
Boję się cokolwiek napisać, aby nie wykrakać. Ryzykuję -> na chwilę obecną biega mi się wprost rewelacyjnie. Nic mnie nie boli, a wydolnościowo jest chyba najlepiej w historii mojej biegowej kariery. W styczniu ur. wtorkowe i czwartkowe dychy robiłem w tempie 5:15 min/km. Jak jest teraz? Średnie tempo oscyluje nawet wokół 4:30-4:40 min/km.
Na pierwszy rzut oka różnica może się wydać niewielka. Dla mnie jest to jednak spory skok jakościowy. Rok temu na zwykłym treningu nie byłbym wstanie biegać tak szybko. A teraz? Potrafię to robić bez najmniejszego problemu.
Przykładem niech będzie ostatni weekend stycznia: w sobotę zrobiłem 15,63 km w tempie 4:39 min/km, a w niedzielę 30 km w tempie 5:08 min/km.
Nie wiem jak Wy, ale ja chcę więcej!
3 komentarze
Bardzo mnie cieszą takie wpisy, jak Twój. I podium, i szybkie bieganie, i brak kontuzji – tego wszystkiego z serca życze na kolejne miesiące 🙂
Dzięki! Zobaczymy jak daleko tak pociągnę 😉 Choć nogi niosą, staram się nie szarżować. A my się chyba jakoś w Żywcu widzimy? 🙂
Tak jest, zegar tyka, to już coraz bliżej… Będzie tłoczno 🙂