Czarny scenariusz ziścił się na ok. 6,5 km. To było zaraz za wspomnianym wcześniej wzniesieniem koło ZOO. Wstyd się przyznać, ale przystanąłem na kilka sekund, by w spokoju się napić. Wziąłem kilka łyków i głębszych oddechów i po chwili wróciłem do biegu. Kilometr dalej sytuacja się powtórzyła.
Po tym jak drugi raz stanąłem, pomyślałem, że nic już z tego nie będzie. Na mecie pojawi się wynik w okolicach 42 minut i z nosem na kwintę pojadę do domu. Nie chodzi o to, że się poddałem. Co to, to nie. Byłem przekonany, że z zapasu z pierwszej pętli po prostu nic już nie zostało.
Ostatnie 3 km to był dramat w kilku aktach. Biegłem resztkami sił. Myślami byłem już w strefie za metą, a przede mną było jeszcze kilkanaście minut ostrego zapieprzania. Wyprzedziło mnie kilku biegaczy. Wśród nich znalazła się Katarzyna Czyż z Rudy Śląskiej, która ostatecznie zajęła 2 miejsce wśród kobiet. Pod koniec, co jakiś czas obracała się za siebie szukając pacemakera na 40 min. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. W sumie nie wiem jak udało mi się to w ogóle zauważyć. Od dobrych 2 km miałem przymknięte powieki. Oddech łapałem na raty.
Katarzyna obracała się coraz częściej. Zająca na 40 min, ani widu, ani słychu. Byłem pewien, że za chwilę mnie przeleci.
Jakkolwiek romantycznie to nie zabrzmiało…
Pomyślałem, że nie ma takiej opcji! Sięgnąłem po ostatni zapas glikogenu i przyspieszyłem. Pojawiła się meta.
Zacisnąłem zęby, resztkami sił zerknąłem na zegar, a tam wynik poniżej 40 min! Podniosłem dłoń w geście zwycięstwa, a kilka chwil później zgięty w pół dochodziłem do siebie. Byłem z siebie cholernie zadowolony!
Panie i Panowie:
Cytując klasyków – bardziej spodziewałbym się hiszpańskiej inkwizycji, niż rezultatu poniżej 40 min. Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale ostatni kilometr pokonałem w czasie 3:37 min.
Na pewno wezmę w nim udział w przyszłym roku.
Parkingowe post scriptum:
Parkując samochód przed biegiem, byłem świadkiem dziwnego/chamskiego zachowania kilku biegaczy. Na środku parkingu znajdowały się osoby w odblaskowych kamizelkach, które były odpowiedzialne za organizację ruchu. Za wskazanie każdemu gdzie może zaparkować swój samochód. Proste? Wydawało się, że tak.
W cywilizowanym kraju, osoba kierująca ruchem, zajęłaby miejsce zaraz za trójcą świętą. Nikt nawet nie ośmieliłby się podważyć jej decyzji. Jak sprawa ma się w Polsce? Co się wydarzyło na parkingu?
Jednemu z biegaczy (pozdrawiam właściciela czarnego Opla Insigni kombi!) wyjątkowo nie spodobał się fakt, że jakiś gościu będzie go tu ustawiał. Z daleka wypatrzył sobie dogodniejsze miejsce. Starał się ominąć ekipę w kamizelkach. Gdy jedna z tych osób zagrodziła mu drogę, kilka razy ruszył w jej kierunku. Po krótkiej starciu: samochód vs. człowiek, kierowoca się wycofał. Wychodząc z Opla zaczął się kłócić. Skończyło się na tym, że zagroził, że od jutra facet od kierowania ruchem będzie bezrobotny. Że to zgłosi gdzie trzeba. Było to równie słabe co bezczelne.
Po chwili podobny manewr chciała wykonać matka dwójki dzieci. Jakież było jej zdziwienie, gdy wskazano jej to konkretne miejsce, a nie tamto, które sobie wypatrzyła. No bo przecież ona będzie stąd musiała dojść! A to jest daleko!
Może za dużo wymagam, ale czy nie dałoby się inaczej? Każdy chciałby zaparkować centymetr od mety i zaraz za nią wsiąść do samochodu i pognać do domu. Nic w tym złego. Prawda jest jednak taka, że jest to niewykonalne. Jeżeli ktoś kieruje ruchem, to człowieku – zaufaj mu.
Mniej niepotrzebnego spinania 4 liter i wszystkim żyłoby się zdecydowanie lepiej.
Ament.
[zdj. obrazka głównego do niniejszego tekstu – stef-foto.pl]
[shareaholic app=”share_buttons” id=”10261725″]
[shareaholic app=”recommendations” id=”10261733″]