Silesia Marathon darzę ogromnym sentymentem. To właśnie tutaj, w 2012 r. debiutowałem na dystansie półmaratonu. Startowałem w nim rokrocznie z jednym małym wyjątkiem – w zeszłym wybrałem maraton w Poznaniu. Wywożąc z niego nową życiówkę od razu postanowiłem, że w przyszłym roku wracam na Śląsk. Sezon startowy bez Silesii to jak dla mnie sezon niepełny. Część trasy przebiega przez moje rodzinne miasto – Siemianowice Śląskie. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
Tegoroczny bieg miał być szczególny. Kilka miesięcy temu zgłosiłem się jako pacemaker na 4 h. Do tej pory byłem nim tylko raz: w 2015 r. wraz z Przemkiem prowadziłem grupę na 50 min (Bieg im. Wojciecha Korfantego na dystansie 10 km). Na tyle mi się to spodobało, że postanowiłem zaopiekować się jedną z grup w trakcie maratonu. Chciałem w tym pomóc starym pacemakerowym wyjadaczom: wspomnianemu Przemkowi, a także Andrzejowi. Niedzielne przedpołudnie miało upłynąć w tempie 5:40 min/km i wspólnym finiszu na przebudowanym Stadionie Śląskim. No właśnie… miało.
Biuro zawodów usytuowano w Centrum Handlowym Silesia. Po pakiet udałem się w piątek. Co w nim znalazłem?
Numer startowy, koszulkę, plecak, a także małe opakowanie wazeliny (kto raz się tam zatarł, ten wie o co chodzi). O ciekawy wzór na koszulce nie musiałem się martwić. Poprzeczkę zawieszono wysoko już kilka lat temu i nic nie wskazuje na to, aby miała się ona wkrótce obniżyć. Zamiast tony makulatury i wielu niepotrzebnych rzeczy, było konkretnie i na temat.
Gdy minąłem próg mieszkania, stres przybrał na sile. Musiałem się przecież martwić nie tyle o sam maraton, co o to, czy uda mi się godnie zaopiekować swoją grupą. Odpowiedzialność była przecież przeogromna. Grupy na 4 h są zazwyczaj największe. 4 h to jedna z tych barier, którą chce pokonać większość maratońskich debiutantów. Poniżej jest już przecież trójka z przodu, tryumf i wieczna chwała. Kto by nie chciał tego przeżyć?
Strefa startowa znajdowała się obok C.H. Silesia. Jak wielokrotnie podkreślałem – trudniej o lepsze miejsce na przedmaratońską bazę wypadową. Choć sklepy były jeszcze zamknięte, bez problemu można się było schować w środku i z dala od porannego chłodu, przygotować do biegu. Z minuty na minutę budynek zaczął się wypełniać kolejnymi biegaczami. Po godz. 8:00 udałem się do depozytu, gdzie zostawiłem swoje rzeczy.
Szybko wróciłem do biura zawodów. Zdjęcie z kilkoma innymi osobami z Silesia Marathon TEAM i po chwili odbierałem już standardowe przybory pacemakera: balony i kartkę na plecy. Od tego momentu stałem się jakby bardziej widzialny. Gdy zmierzaliśmy do strefy startu każdy spoglądał w naszym kierunku. Kilka osób spytało o taktykę. Każdego zapewnialiśmy, że będzie równo – od początku, do samego końca.
Dotarliśmy do strefy startowej i rozpoczęło się oczekiwanie na start. Spojrzałem na tłum biegaczy, który znajdował się za naszymi plecami. Byłem ciekawy ile z tych osób pozostanie z nami na dłużej.
Wybiła 9:00 – ruszyliśmy.
Na początku, wraz z Przemkiem i Andrzejem, biegliśmy całą szerokością jezdni. Pierwsze metry były najtrudniejsze. W tak dużej grupie ciężko oszacować swoje tempo. Co chwilę spoglądałem więc na Garmina, aby sprawdzić czy aby nie jest za szybko. No i było. Musieliśmy nieco zwolnić. 1 kilometr: 5:33 min. Za chwilę czekał nas podbieg. Nadeszła więc idealna okazja na to, aby nieco wytracić ten początkowy zapas.
A propos początku – ten nie mógł być lepszy. Moc w nogach i radość, że wreszcie nadszedł ten dzień, na który czekałem od kilku dobrych miesięcy. Rozmawialiśmy między sobą, a także z biegaczami, którzy postanowili dotrzeć z nami do mety. Kolejne kilometry mijały w świetnej atmosferze. Jakkolwiek romantycznie to nie zabrzmi: nie mogłem sobie wymarzyć lepszych kompanów do prowadzenia kogokolwiek.
Pomimo tych wszystkich luźnych rozmów, byłem bardzo skupiony. Od momentu startu co chwilę spoglądałem na Garmina. Gdy zbliżaliśmy się do flag z oznaczeniami kolejnych kilometrów, zerkałem na opaskę z czasami. Zazwyczaj mieliśmy z 20-30 sekund zapasu.
2 komentarze
Bywa i tak. Co nas nie zabije…. Powodzenie w Nowym Jorku!
No niestety 😉
Dzięki! Postaram się przygotować relację, jakiej próżno szukać w tej części Europy 🙂