Na początku kwietnia dotarła do mnie informacja, że 10 czerwca odbędzie się zupełnie nowy półmaraton – Wizz Air Katowice Half Marathon. Zerknąłem na trasę: ciekawa i chwilami wymagająca. Szybki rzut oka do kalendarza i okazało się, że nigdzie wtedy nie biegnę. Nie zastanawiając się długo od razu napisałem do organizatora z pytaniem, czy ma wolny wakat na pacemakera na czas 2 h. Okazało się, że 2 h są już obstawione przez kogoś innego. Gdybym jednak chciał, to jest miejsce na 1:50 h. Zgodziłem się bez wahania. Wraz z Karoliną mieliśmy się zaopiekować grupą, która planowo metę miała przekroczyć w czasie 1:49:xx.
Pacemakerem byłem do tej pory dwukrotnie. Dzięki mojej inicjatywie pacemakerzy pojawili się w Biegu Korfantego w 2016 r. Wraz z Przemkiem prowadziliśmy wtedy grupę na 50 min. Rok później zgłosiłem się jako zając do PKO Silesia Marathon. W towarzystwie Przemka i Andrzeja prowadziliśmy grupę na złamanie 4 h. Niestety to nie był mój dzień. Na 36 km musiałem się od nich odłączyć. Metę, z nosem na kwintę, przekroczyłem w czasie 4:04:40 h. Tym razem miało być inaczej.
Po pakiet pojechałem w sobotę. Biuro zawodów mieściło się na tafli lodowiska Hali Widowiskowo-Sportowej „Spodek”.
Na początku odebrałem 2 numery startowe. Pierwszy był dla mnie, a drugi dla Magdy, która w biegu dla dzieci miała pokonać dystans 200 m. W tym miejscu od razu pochwalę wolontariuszy, którzy wydawali pakiety. Robili to z takim uśmiechem i zaangażowaniem, że ciężko byłoby tego nie docenić. Ekipę oceniam na mocną szóstkę z plusem.
Wróciłem do domu i spojrzałem na prognozę pogodę. Niestety nie zwiastowała niczego dobrego. 30 stopni Celsjusza i możliwość wystąpienia burzy. Cokolwiek by się nie działo – będzie ciężko. Nie bałem się tyle o siebie, co o biegaczy, którzy chcieli do nas dołączyć.
Z każda minutą tłum gęstniał. Pojawili się pozostali pacemakerzy. Wreszcie miałem przyjemność poznać Karolinę, z którą miałem spędzić co najmniej 1:50 h. W trakcie rozmowy okazało się także, że chwilę wcześniej, całkiem przypadkiem udało mi się obudzić jednego z pacemakerów. Wysłałem mu messengerem zdjęcie flag, a on mi na to: „Dzięki, że mnie obudziłeś!” 😉
Udaliśmy się pod Spodek, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.
Ruszyliśmy równo o 10:00. Nie było wystrzału startera, bądź jakiegoś innego dźwięku, który miałby symbolizować rozpoczęcie półmaratonu. Wszyscy spoglądali na siebie z pytaniem: „To już?”.
Tak.
Właśnie się zaczęło.
Wraz z Karoliną zsynchronizowaliśmy swoje stopery i życzyliśmy sobie udanego biegu.
2 komentarze
Dzięki za ten wpis i prowadzenie, ciekawiło mnie czy moje spostrzeżenia będą podzielone przez innych biegaczy 🙂
Pierwszy raz tak upał na mnie zadziałał. Od tygodni ustawiałem się tam na życiówkę 1:40, wystartowałem z prowadzącymi na ten czas. Pierwszy kilometr już był szok, w tempie 4:25, 3 dołożone już w wolniejszym tempie i poczułem że robi się mało ciekawie. Puls skoczył w jakiś kosmos, gdzie normalnie na treningach nie ma źle. Postanowiłem zwolnić bo zdrowie ważniejsze, poczułem jak cała głowa pulsuje w tym upale. Na 10km wyprzedzili mnie prowadzący na 1:45. Kolejny raz zwolniłem już prawie człapiąc, wysoki puls w ogóle nie malał. Na 18 km wyprzedziłeś mnie i wtedy wiedziałem że muszę cisnąć za Tobą. Na metę ostatecznie wpadłem na 1:50:13 🙂
Mam na przyszłość nauczkę by w takich warunkach brać siły na zamiary i startować spokojniej.
Dzięki za Twój wpis! 🙂
Miałem podobnie. Z zaskoczeniem spoglądałem na pomiar tętna, który był coraz wyższy i wyższy… Mam nadzieję, że w przyszłym roku bieg będzie rozegrany wieczorem, albo o wcześniejszej godzinie. 9:00 byłaby idealna.
Trzymam kciuki, żebyś szybko złamał 1:40 h. Później to się dopiero zacznie łamanie 😉
Zejście z 2 h do 1:55 h ma się nijak do zejścia np. z 1:31 h na 1:29 h. Później każda setna sekundy jest na wagę złota 🙂
Powodzenia!