Zaczął się wrzesień, a lipiec i sierpień jeszcze nie podsumowane. Czas najwyższy to nadrobić. Tak w zasadzie to ten tekst jest pierwszym, od ponad miesiąca. Jakby pojawił się jakiś błąd, to wybaczcie. Urlop i ładna pogoda rządzą się swoimi prawami. Zamiast siedzieć na tekstami m.in. szalałem z Magdą w okolicach Karwii.
Zapraszam na podsumowanie ostatnich 62 dni swojego życiach.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz z lipca:
Najbardziej hardkorowy był dzień z numerem „czternaście”. Rano poszedłem z Magdą na 15 km do Parku Śląskiego, a wieczorem wziąłem udział w półmaratonie. Innego wyjścia nie było.
Już tłumaczę dlaczego.
Nie wiem jak długo Magda będzie jeszcze czerpać frajdę z biegania w wózku. Muszę więc wykorzystać każdą z możliwych okazji, aby pójść z Nią na trening. Z córką biega mi się bardziej niż wybornie.
Kocham ten stan: Magda, wózek i ja.
Tyle w temacie.
No dobra, a sierpień?
Już pokazuje:
Od 15 sierpnia rozpocząłem urlop, który trwał dokładnie dwa i pół tygodnia. Przez ten czas zrobiłem 175 km (!).
W życiu nie było ich tak wiele, w tak krótkim czasie.
Tak wygląda to od początku roku:
No i z Magdą mamy już na koncie 1625 km. Jak dobrze pójdzie, to niedługo złamiemy 2 tys. km.
2. Starty.
A w zasadzie start, bo ten był tylko jeden:
II Nocny Półmaraton Piekary Śląskie – 14.07.2018 r.
Było ciężko. Najpierw z uwagi na koszmarny podbieg pod Kopiec Wyzwolenia, a później – z powodu koszmarnych rewolucji żołądkowych.
Już postanowiłem -> za rok tam wracam i postaram się nabiegać coś więcej, niż tylko 1:42:51.
3. „Sześć” jak sześciopak.
Jakiś czas temu napisałem Wam, że zamierzam ograniczyć słodycze i nie pić piwa (które i tak było pite bardzo okazjonalnie). Zamiast tego będę pić więcej wody i przywiązywać jeszcze większą uwagę do tego, co spożywam
No i co z tego wyniknęło?
Z 69 kg zszedłem do… 65-66 kg. A tak zaraz po bieganiu kilka razy waga pokazała nawet 64 kg. Pasek w spodniach trzeba zmodyfikować i zrobić nowy otwór.
Na całe szczęście – w tą lepszą stronę.
Co jeszcze?
Zacząłem ćwiczyć. Moim celem było zrzucenie tzw. „mięśnia piwnego”. To co przez lata zaniedbań zafundował mi nadmiar słodyczy, chciałem zamienić na mięśnie. W sklepie Google odkryłem aplikację „Spalanie tłuszczu z brzucha” i rozpoczęła się moja zabawa (i tutaj taka dygresja: tak, to też program dla facetów i nie, nikt mi nie zapłacił za polecenie tej aplikacji. U mnie pomaga, więc dlaczego nie polecić czegoś, co działa?).
Ćwiczyłem sumiennie i w pasie straciłem 3 cm.
No i najważniejsze!
Po raz pierwszy w życiu pojawiły się zarysy mięśni brzucha!!!
To one tam rzeczywiście są! Istnieją!
Prędzej spodziewałbym się Hiszpańskiej Inkwizycji.
4. Astma.
Astmatykiem jestem od czasu, kiedy wracając od pediatry dowiedziałem się, że mam tak zwężone oskrzela/płuca (?), że po powrocie mam otworzyć okno w kuchni i z niego skoczyć…. wróć!… głęboko oddychać i poczekać na kogoś dorosłego.
Astma w bieganiu mi nie przeszkadza. Ba! Na sterydach, w okresie pylenia przebyłem kilka treningów. Skoro Marit Bjørgen może, to dlaczego nie ja?
No właśnie!
Szkopuł pojawia się w momencie, w którym zaczynam być chory/nawet delikatnie przeziębiony.
Po wszystkim nawiedza mnie kaszel, który trwa przez bite 4 tygodnie i jest tak intensywny, że kaszląc muszę sobie przytrzymywać oczy, aby mi nie wyskoczyły. Jako bonus – jestem słyszalny z kilkunastu jardów.
W ten sposób spędziłem ostatnie kilka tygodni. Wbrew pozorom nie kaszlałem tylko wtedy, kiedy biegałem.
Mam nadzieję, że wkrótce będę już oddychał całą objętością płuc, bo na razie jest z tym ciężko.
5. Karwia.
Nie wiem co mnie podkusiło, aby część urlopu spędzić w Karwii – pewnej nadmorskiej miejscowości, w której miałem odpocząć i zregenerować siły.
Cóż, gorzej trafić chyba nie mogłem.
Wąskie chodniki, na których pełzają setki wczasowiczów. W tempie 1 km/h, spacerując i tarasując drogę, zastanawiają się czy kupić sobie poduszkę z foką i napisem Karwia, czy tylko naleśniki z nutellą w cenie 12,50 zł.
O skarpetach w sandałach i odzieży patriotycznej chyba nie muszę wspominać?
No i parawany, a także niedopałki papierosów, które walały się po plaży.
Pycha!
Po 2 dniach udało nam się wreszcie odnaleźć kapitalną plażę.
4 km na prawo od Karwii. No i tam wypoczęliśmy.
Jak było z bieganiem?
Jeżeli tylko pogoda dopisywała, a zazwyczaj tak właśnie było – codziennie wychodziłem z Magdą na 14 km trening.
Najpierw 6 km lasem, później stromy podbieg, a następnie ww. taras widokowy i powrót lasem/szosą do Karwii.
Jeżeli polskie morze, to chyba tylko Jastarnia.
Tam jest co robić, no i gdzie biegać.
Tym optymistycznym akcentem kończę podsumowanie lipca i sierpnia, bo właśnie łapie mnie kolejna seria kaszlu.
Muszę się prędko złapać za oczodoły.
Cziuuus!