Starty można podzielić m.in. na te, które planuje się kilka miesięcy wcześniej. Są też takie, które na liście biegów pojawią się spontaniczne. Tak było właśnie w tym przypadku. Byłem przekonany, że maraton w Chicago będzie moim ostatnim startem w tym roku. Okazało się, że na horyzoncie wyłonił się bieg „Wolność na 5”, który zorganizowano z okazji jubileuszu 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości. Środki ze sprzedaży pakietów przeznaczono na słuszny cel (o tym w dalszej części programu), a trasa prowadziła w samym sercu Katowic. No i można było biec w wózkiem. Z Magdą na 5 km jeszcze nigdy nie biegłem. Trzeba było to nadrobić.
Po pakiet startowy ruszyłem w dzień biegu. Biuro zawodów znajdowało się w sali gimnastycznej III Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Katowicach.
W pakiecie znalazłem m.in. numer startowy, zwrotny chip, baton, wodę mineralną, okolicznościową przypinkę i torbę:
Po odebraniu numeru udaliśmy się na skwer przed szkołą, gdzie spędziliśmy kilkadziesiąt następnych minut. W pewnym momencie Magda stwierdziła, że chce wejść do wózka. Jak już była w środku, to rozpoczęło się poganianie z cyklu: „Biegamy!”, „Szybciej!”.
Tym sposobem, choć do startu było jeszcze z dobrych 30 minut, rozpocząłem rozgrzewkę biegając po okolicznych ulicach. Jako jedyna osoba w krótkim rękawku i w krótkich spodenkach.
Kilka minut przed startem ustawiliśmy się w strefie startowej. Postanowiłem, że staniemy na samym początku. Po pierwsze wolałem wystartować i od razu odsunąć się na zewnętrzną, aby nie blokować szybszych biegaczy. Po drugie – mimo wszystko chciałem powalczyć o jakiś przyzwoity czas. Jaki miałem cel? Nieśmiało myślałem o złamaniu 20 min. Doskonale zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że może być ciężko. Ponad kilometrowy podbieg mógł mi w tym przeszkodzić.
Ruszyliśmy równo o godz. 11:30.
Ruszyłem z piskiem opon i po dokładnie 450 m. moje tętno dobiło do 190 unm. Przez najbliższe kilkanaście minut mój układ krążenia nie miał lekko. Dwoił i się i troił, aby dostarczyć tlen wszędzie tam, gdzie akurat go potrzebowano.
Zakręt w prawo i znaleźliśmy się na ulicy Sokolskiej – jednej z głównych ulic Katowic. Chwilę później nastąpił ponowny zakręt w prawo i przed oczami mieliśmy katowickie rondo.
Systematycznie wyprzedzałem kolejnych biegaczy. Nie ukrywam, że każda taka czynność kosztowała mnie sporo wysiłku. Wszyscy biegliśmy znacznie poniżej 4 min/km.
Zaraz po zbiegnięciu z ronda Garmin wskazał tempo pierwszego kilometra. Pokonałem go w 3 minuty i 37 sekund.
Tętno? 193 unm.
Szybki zakręt w prawo i pojawił się delikatny zbieg.
Drugie rondo i kolejna seria skrętów w prawo.
W międzyczasie udało mi się wyprzedzić jeszcze kilka osób. Musiałem to zrobić zanim dotarłem na ulicę Damrota – jej obawiałem się najbardziej i tam to raczej ja miałem być wyprzedzany.