Stacje w Parku Śląskim.
Nie wiem ile dokładnie z tych 2800 km zrobiliśmy w Parku Śląskim, ale zgaduję, że z 95%. Wspominałem wcześniej o tym, że na początku Magda częściej w nim spała, niż się rozglądała. Im mniej było drzemek, tym częściej domagała się postojów. Dla mnie nie był to żadnej problem. Nawet odwrotnie. Było tak fajnie, że wcale nie spieszyło mi się do domu.
Na pierwszy ogień szły lamy i osły, do których trafialiśmy niedługo po wbiegnięciu do parku.
Następnie było ptaszysko, flamingi i czaple. No i tutaj jest dziwna sprawa. Najpierw Magda chciała, abym podjeżdżał pod samo ogrodzenie. Później zaczęła się ich bać i musiałem biec drugą stroną alejki.
Następnie w kadrze pojawiała się fontanna. To przy niej wymyśliliśmy pewną zabawę. Magda trzymała izotonik. Gdy tylko się odwracałem, rzucała nim na trawę śmiejąc się przy tym na cały głos. Takich zabaw było bez liku i były wymyślane na bieżąco.
Kilka zakrętów w lewo i dobiegaliśmy do boiska przy Stadionie Śląskim. Gdy grali tam piłkarze, Magda domagała się kolejnego postoju. Pijąc wodę tłumaczyłem Jej przy okazji co się teraz dzieje. Na czym polega gra i dlaczego jeden z panów biega z dziwną flagą wzdłuż linii.
Długa prosta i coś, czego Magda nie mogła się po prostu doczekać – Maja i Bartuś. Kucyki, na których jeździła przez całe wakacje.
Zaraz za nimi dostawała chrupka kukurydzianego. Jeszcze tylko rollercoaster, 2 zakręty w lewo i stacje pojawiały się na nowo. Zawsze robiliśmy tam 2 pętle, więc na każdej stacji zatrzymywaliśmy się dwukrotnie.
Pod koniec pojawiły się jeszcze 2 bonusowe punkty. Pierwszy to mapa parku, którą musiałem zawsze dokładnie przestudiować. Pokazywałem skąd wybiegamy, gdzie jest wieża telewizyjna i gdzie można trafić na ślimaki.
Na początku Magda bacznie mnie słuchała. Później przejmowała pałeczkę i sama wszystko dokładnie pokazywała.
Ostatnia stacja pojawiła się zupełnie niespodziewanie. Zaraz koło ZOO znajduje się długi podbieg. Za jednym z jego zakrętów chciałem na chwilę odpocząć. Pewnego dnia stanąłem w cieniu, aby się na spokojnie napić. Magda oznajmiła, że chce wyjść. No i jak raz tam wyszła, tak odtąd wychodziła tam za każdym razem. Najpierw chowała się za drzewami. Później czekaliśmy na biegaczy. Gdy dostrzegaliśmy ich z daleka, pokazywałem Jej jak ma się ustawić, aby mogli Jej przybić po piątce.
Gdy tak się działo, Magda głośno się śmiała i podskakiwała. Gdy jednak, któryś z biegaczy ją ominął, ta robiła smutną minę i z wielkim żalem mówiła pod nosem: „Och! Nie przybił mi! :(„.
Gdy czas pozwalał, to po wybiegnięciu z parku skręcaliśmy jeszcze w kierunku centrum Siemianowic. Dobiegaliśmy do niewielkiego skweru, na którym środku stała fontanna i kurtyna wodna. Korzystaliśmy z niej, gdy akurat z nieba lał się żar.
Ta odrobina wody dawała mi siłę na te kilka ostatnich kilometrów. Ja chwilę odpoczywałem, a Magda zazwyczaj w tym czasie bawiła się z jakąś nowo poznaną koleżanką. Później wracaliśmy do domu, w którym robiła Ewelinie skrót najważniejszych wydarzeń z ostatnich 2-3 h.
Zaczynaliśmy od drzemki, a skończyliśmy na śpiewaniu piosenek.
Fajnie jest być w tym okresie blisko swojego dziecka. Przyglądać się temu, jak się zmienia. Wiem, że dzięki wspólnym treningom mogłem to jeszcze mocniej przeżyć.
No i a propos tego spania. Do tej pory pamiętam zdziwioną minę Magdy, gdy budziła się w trakcie biegu i za żadne skarby nie wiedziała gdzie się obecnie znajduje. Rozglądała się dookoła i gdyby tylko mogła, to od razu by się spytała: „Zasypiałam w Siemianowicach, a obudziłam się w Chorzowie. Gdzieś Ty mnie synek wywiózł?!?”