Tym razem, w pierwszym akapicie nie pojawi się żaden suchar. Od razu przejdę do rzeczy. Przed Wami podsumowanie marca, na które wszystkich chętnych, bardzo serdecznie i równie gorąco zapraszam.
Bardziej się chyba nie da.
1. Kilometraż.
Tak prezentuje się kalendarz:
Ze swoich 3 treningów w tygodniu, wyłamałem się tylko raz. W okresie od 23 do 28 III zrobiłem ich 4. Powód? Poczułem, że to jest ten miesiąc, w którym prawdopodobnie uda mi się przekroczyć barierę 300 km. Musiałem więc nieco podgonić, aby pod koniec nie zabrakło mi kilometrów.
W marcu przebiegłem 307 km (o tym wyczynie rozpiszę się jeszcze w dalszej części programu).
To co, w kwietniu zrobić czterysta? Czy od razu pińset?
2. „Marek, zrobisz kiedyś 300 km?”.
„Sir, please hold my beer”.
Biegam od marca 2012 roku. W międzyczasie, na mojej drodze pojawiły się różne tzw. kamienie milowe. Na pewno jednym z nich była pierwsza przebiegnięta dycha, a potem połówka czy maraton. 100 km w ciągu miesiąca? Bez problemu pokonywałem taki dystans już po kilku tygodniach, od rozpoczęcia bieganiach. 200 km zaczęło wpadać częściej, ale też nie zawsze. No i w styczniu 2020 r. nagle pokonałem granicę 270 km. To był mój nowy rekord, który wkrótce udało mi się poprawić.
300 km? Gdy zaczynałem biegać i słyszałem o tym, że ktoś jest w stanie tyle przebiec w ciągu miesiąca, to pukałem się w czoło (i w inne części ciała), a także mówiłem sobie w duchu: „Głupek!”, „Jak to możliwe?”.
Ostatecznie okazało się, że jest to do zrobienia.
No i nawet w moim przypadku.
Od kiedy skupiłem się na długich wybieganiach, kosztem gibkości i jakiegoś szybkiego tempa, w weekend niejednokrotnie pokonywałem po 50 km.
W marcu zrobiłem jedną trzydziestkę. Dystans, który jeszcze jakieś kilka miesięcy sprawiał mi dużo kłopotu. Zazwyczaj, pod koniec czułem się fatalnie. A teraz? Do domu dobiegałem niczym młody bóg! Było kilka 25 km treningów, a reszta to same dwudziestki.
Tym sposobem dobiłem do 300 km, a nawet nieco je przekroczyłem.
Dawno nie biegało mi się tak dobrze.
Chwilo trwaj!
3. Witaj w rodzinie!
W dalszym ciągu mam plan, aby jeszcze w tym roku wystartować w górach. Najlepiej na jakimś dystansie ultra. No i chyba z racji tego, zacząłem się rozglądać za jakimś godnym zamiennikiem dla swojego wysłużonego 920XT.
Jak dla mnie 920XT był Garminem idealnym. Prostokątny wyświetlacz był bardzo czytelny. Akumulator wystarczał na długi czas pracy, no i był stosunkowo lekki. W ogóle nie czuło się go na nadgarstku.
Pojawiła się jednak okazja, którą znalazłem na jednym z serwisów aukcyjnych. Fenix 5 Plus. Idealny stan, gwarancja jeszcze przez 20 miesięcy, a także atrakcyjna cena. Długo się nie zastanawiałem. Sprzedałem 920XT, dołożyłem trochę hajsu i w niedługim czasie do mieszkania zapukał kurier.
Nie ukrywam, że na początku obawiałem się o to, czy nie będzie mi przeszkadzał jego spory rozmiar. Jest on zdecydowanie cięższy od 920XT. Koniec końców, już się do niego przyzwyczaiłem i z dumą noszę go na co dzień.
Czy decyzję o zakupie podjąłem mając na uwadze wgranie map i bieganie po górach? Czy po prostu pojawił się ten gadżeciarski błysk w oku i jako młody, wysportowany mężczyzna, chciałem dokonać zmiany?
Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy…
4. Zacząłem słuchać książek.
Tak, wiem, że powinno się je czytać i to jest chyba najwłaściwsza forma przyswajania treści. W trakcie tych wszystkich długich wybiegań, od czasu – kiedy to nie biegam z Magdą – słucham Spotify. Zazwyczaj listy polubionych utworów, albo taką, która co tydzień jest tworzona w oparciu o to, czego słuchałem wcześniej. Przyznam, że dzięki temu, niejednokrotnie odkrywałem jakieś perełki, które później godzinami katowałem w głośnikach. No i tak zapewne byłoby dalej, gdyby nie TEN wpis Pawła z zaprzyjaźnionego bloga bwotr.pl.
Zaraz po nim zainstalowałem aplikację, uruchomiłem usługę premium, wszedłem w audiobooki, a później w kategorię „Kryminał”. Moim oczom ukazały się „Listy zza grobu” Remigiusza Mroza, którą czyta Marcin Dorociński.
Na początku było mi się ciężko przestawić. Nagle, zamiast muzyki, mam do czynienia z lektorem, który zaczyna nam opowiadać historię. Jak dla mnie – zupełna nowość.
Po kilku kilometrach, gdy akcja na dobre się rozkręciła, miałem trudności z powrotem do domu. Byłem ciekawy co za chwilę się wydarzy.
Jeżeli jeszcze nie biegaliście przy audiobookach, to spróbujcie. Szczególnie na długich treningach. Kiedy tempo jest wolniejsze i łatwiej wsłuchać się w słowa. A nóż i widelec się Wam spodoba. Wydaje mi się, że teraz jest idealny moment na to, aby spróbować. W dobie walki z koronawirusem, wiele portali oferuje darmowy (nawet 90-dniowy) dostęp do ogromnej biblioteki ebooków i audiobooków. Warto z tego skorzystać.
Ja w sobotę idę na 30 km i wiem, że w słuchawkach pojawi się druga część z tej serii: „Głosy zza światów”.
Jeżeli moglibyście mi coś polecić, to jestem otwarty na Wasze propozycje.
5. Masowe odwoływanie imprez o charakterze masowym.
Gdy piszę te słowa, to zdążono już przenieść 99% startów, a ten 1% to chyba tylko i wyłącznie kwestia najbliższych dni. Nie jest ciekawie. Odwołano mi Gdynię, odwołano i Łódź, na której chciałem powalczyć o nową życiówkę.
W chwili obecnej na nic się nie nastawiam. Nie narzekam, bo zamiast to robić, po prostu trzeba się przystosować i jakoś ten czas przeczekać. Chciałbym powalczyć w tej Łodzi, a także marzy mi się wyjazd do Chicago.
Mam nadzieję, że uda mi się to w tym roku zrealizować.
To tyle!
Mam nadzieję, że wystarczająco.
Wasz Marek.