Przez pierwsze kilkaset metrów bacznie spoglÄ…daÅ‚em na dane z Garmina. Wiadomo jak to jest na poczÄ…tku – tÅ‚um niesie jak szalony i zamiast kilometra w 4:40 min, robi siÄ™ go o 30 sekund szybciej.


Jarek odłączył się od nas na samym początku. Stwierdził, że pobiegnie nieco wolniej. Adam postanowił, że spróbuje się ze mną zabrać, ale od razu oznajmił, że prawdopodobnie nie da rady przebiec w tym tempie całej trasy. Tydzień wcześniej biegł maraton w Warszawie, więc miał prawo nie być w pełnej dyspozycji. Gdy tak biegliśmy koło siebie, to od razu przypomniał mi się nasz wspólny maraton w Nowym Jorku. W czasach pandemii, tego typu wyjazdy wspomina się, jakby miały one miejsce kilka wieków temu. Gdzieś w odległej galaktyce.
Pierwszy kilometr i czas 4:35 min, a więc zgodnie z planem. Ten zakładał tempo w przedziale od 4:35 do 4:40. Dzięki temu na mecie miałem się pojawić po 3 godzinach i 19 minutach.


Zaraz po minięciu tabliczki z oznaczeniem drugiego kilometra, wybiegliśmy z Parku Śląskiego. Pamiętam, że rozmowa w ogóle nam się nie kleiła. Tempo nie było jakieś szaleńcze, ale zarówno ja, jak i Adam, mieliśmy kłopoty z ustabilizowaniem oddechu. Było jakoś tak duszno i parno.
SkrÄ™ciliÅ›my w lewo. Kilka zakrÄ™tów dalej i pojawiliÅ›my siÄ™ na ulicy Chorzowskiej, która prowadziÅ‚a nas do katowickiego ronda. To wÅ‚aÅ›nie tam rzekÅ‚em do Adama, co nastÄ™puje: „Ale by teraz wyszÅ‚o fajne zdjÄ™cie!”. No ale tym razem musiaÅ‚em obejść siÄ™ smakiem. Ani myÅ›laÅ‚em o wyciÄ…ganiu telefonu. To, czy bÄ™dÄ™ miaÅ‚ jakieÅ› zdjÄ™cia do tej relacji, nie miaÅ‚o dla mnie żadnego znaczenia. LiczyÅ‚a siÄ™ przede wszystkim walka, a ta miaÅ‚a siÄ™ przecież dopiero rozpocząć.


Cały czas byłem niesamowicie skupiony. Nieustannie spoglądałem na odczyty z Garmina pilnując swojego aktualnego tempa. Starałem się także nie dokładać sobie dodatkowych kilometrów. Wielokrotnie spoglądałem ze zdziwieniem na biegaczy, którzy przykładowo widząc z oddali zakręt w lewo, jak magnes przyczepiali się do prawej strony jezdni. Po każdym zakręcie, wytężałem wzrok, szukając w oddali kolejnego. Rysowałem sobie wtedy w głowie najkrótszą linię, która mnie do niego prowadziła i podążałem nią do samego końca. Dla niektórych może się to wydać mało istotne, ale trasa Silesii najlepsze skrywa na sam koniec. Przede wszystkim mam na myśli ten kultowy, 2-kilometrowy podbieg, który rozpoczyna się na 36-stym kilometrze. Im więcej energii tam sobie zostawisz, tym mniej przekleństw wydostanie się z twoich ust, gdy już tam dotrzesz 😉


Po minięciu ronda skręciliśmy w prawo. Teraz naszym celem było dostanie się do Doliny Trzech Stawów.


Pojawiły się pierwsze niemrawe podbiegi. Przynajmniej niemrawe jak na Silesię. Może na bardziej płaskim maratonie podbieg do osiedla Paderewskiego w Katowicach, byłby traktowany w kategoriach większego wyzwania.
Na Dolinie Trzech Stawów minęliśmy kolejną matę z pomiarem czasu. 10 kilometrów pokonaliśmy w czasie 47:03 min. Średnie tempo wyniosło 4:42 min/km, a prognozowany czas na mecie: 3:18:19. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Najważniejsze, że biegło mi się o wiele lepiej, niż na samym początku. Płuca już się oswoiły z myślą, co je wkrótce czeka. To był też moment, w którym wziąłem pierwszy żel.
Na początku wspomniałem o tym, że w noc przed maratonem, nie spałem zbyt dobrze. Tak szczerze, to śniły mi się same pierdoły pokroju, że wystartowałem o złym czasie, czy że pomyliłem trasę. Śnił mi się też podbieg, który wyrósł nam około 13-ego kilometra:


Uwierzcie na słowo, że w rzeczywistości prezentuje się o wiele gorzej. Dodam, że przed nim musieliśmy pokonać jeszcze serię krótkich podbiegów. Ten kolos znajdował się na końcu z nich.
Widząc go z oddali, Adam grzecznie się ze mną pożegnał.
Na placu boju zostałem sam.
Przed podbiegiem skróciłem krok zwiększając tym samym kadencję, a także przystąpiłem do energicznego machania rękami. Od tej pory, to właśnie w ten sposób pokonywałem każdy z podbiegów. Na samej górze na chwilę zwalniałem, aby wyrównać oddech, a następnie rozpoczynałem zbieg. O dziwo, kilometr z tym podbiegiem, pokonałem w czasie 4:40 min. Byłem przekonany, że to będzie pierwszy kilometr z piątką z przodu, a tu taka niespodzianka.


Na 15-stym kilometrze dotarliÅ›my do Nikiszowca – zabytkowej dzielnicy Katowic. Na Nikiszowiec czekali chyba wszyscy maratoÅ„czycy. To byÅ‚o miejsce, w którym wreszcie pojawili siÄ™ jacyÅ› kibice. No i ta orkiestra górnicza. Jaki tam byÅ‚ klimat!
Chwyciłem kubek z izotonikiem, brawami podziękowałem orkiestrze, po czym pobiegłem dalej.


Z Nikiszowca wbiegliÅ›my na Giszowiec. SkrÄ™cajÄ…c w lewo znalazÅ‚em siÄ™ na ulicy MysÅ‚owickiej. Tej samej, na której – wraz z Tomaszem – mieliÅ›my siÄ™ zaopatrzyć w Å›wieże wypieki, w trakcie naszej próby zmierzenia siÄ™ ze Szlakiem DwudziestopiÄ™ciolecia PTTK [vol. 1 i vol. 2]. Wspomnienia wróciÅ‚y ze zdwojonÄ… siłą.

