5. Indywidualne projekty.
To właśnie one motywowały mnie do dalszej pracy nad samym sobą. W tych nowych – pandemicznych czasach, trzeba było sobie jakoś poradzić. Samemu postawić cel, do którego fajnie było dążyć.
No i wraz z Tomaszem, udało nam się dokonać czegoś takiego:
To była genialna przygoda i największe biegowe przedsięwzięcie w moim życiu! Bieg, którego nikt nam nie zakazał, w tych dziwnych czasach. Dodam, że linki do mojej relacji [vol. 1 i vol 2] pojawiły się także na Wikipedii. Tyle wygrać!
Drugim, a w zasadzie pierwszym indywidualnym projektem (jeżeli wziąć pod uwagę chronologię), który udało mi się zrealizować, było pokonanie granicy 50 km.
Pamiętam, że na trening wyszedłem jako maratończyk, a do domu wróciłem jako początkujący ultras. To był dzień, w którym dotarło do mnie, że kondycyjnie jestem przygotowany na 50 km, a ograniczenia siedzą tylko w mojej głowie.
6. Covid-19.
Wirus miał wpływ (i w dalszym ciągu ma) na tak wiele aspektów naszego życia, że starając się je wymienić w kolejności alfabetycznej, wyczerpałbym limit miejsca na swoim serwerze. Skupię się więc na kwestiach związanych z bieganiem. Nie da się ukryć, że pod tym względem 2020 rok był ciężki.
To był przede wszystkim test dla nas wszystkich. Nie wiem ile osób w ogóle przestało biegać, ale domyślam się, że było ich sporo. Motywacja to słowo klucz. Bez kontrolnych startów, bądź tych bardziej docelowych, ciężko było znaleźć chęci do dalszego biegania. Zmotywować się do wyjściu z domu, gdy za oknem wiatr, a za góra pół godziny zacznie padać deszcz.
W moim przypadku pomogły mi – wspomniane wcześniej – indywidualne projekty biegowe. Zamiast do corocznego, wiosennego maratonu, sumiennie przygotowywałem się do próby pokonania Szlaku Dwudziestopięciolecia PTTK (ok. 118 km). I to dawało mi kopa.
Tak naprawdę, przez cały czas trzeba było być w formie. Niczym w trybie STAND BY. Nikt nie wiedział, czy dany bieg w ogóle się odbędzie. A może wskoczy jakiś inny? 2021 rok będzie pierwszym rokiem w mojej biegowej „karierze”, w którym w ogóle nie wiem gdzie pobiegnę. Nie mam przygotowanej listy. Nie zapłaciłem za pakiet startowy. Nawet nie zarezerwowałem noclegu w hotelu.
7. Góry były i chyba się skończyły.
Wielokrotnie pisałem o swoim górskim debiucie. Byłem przekonany, że odtąd coraz częściej będę wybierał jakieś górskie ultra. Systematycznie schodził z asfaltu i robił piękne zdjęcia górskich pejzaży.
Myślałem o tym aż do 27 grudnia, kiedy to wraz z przyjaciółmi w sobotę udałem się na 17 km kros, a dzień później na dodatkowe 26 km. Gdy piszę te słowa jest 30 grudnia 2020 r. Ból pięty powoli mija i wreszcie mogę jako tako chodzić.
To właśnie po ww. krosach odezwała się moja nieszczęsna Pięta Haglunda, o której pisałem Wam w -> tym miejscu.
Jak wiadomo kros charakteryzuje się urozmaiconym podłożem, licznymi zbiegami i podbiegami, a także – mniej lub bardziej – ostrymi zakrętami. Prawa stopa tańczyła w bucie jak opętana. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy uderzyłem piętą o koniec buta. I nie, nie był to efekt zbyt luźnego wiązania. A to był przecież jeno tylko kros. Co jakby pojawiły się dodatkowo góry? Hmm?
Chcąc dalej biegać, nie mogę sobie pozwolić na to, aby Pięta Haglunda tak sobie rosła i rosła i rosła. Wtedy z biegania będą nici. Postanowiłem więc na dobre zrezygnować z gór. Widoczne asfalt jest mi po prostu przeznaczony.
Tą drogową puentą kończę powyższy tekst licząc na to, że 2021 rok będzie mniej Sasinowy.
Tego sobie i Wam życzę! ♥