Cóż ja mogłem zrobić, skoro trasa w większości prowadziła w dół. Nad głowami miałem cień, przed sobą długie – kilkuset metrowe proste. Grzechem było tego nie wykorzystać.
To właśnie za oznaczeniem czwartego kilometra miał się pojawić ostry zakręt w lewo. Następnie w prawo i niewielka pętla. To był jeden z tych newralgicznych momentów, który – źle oznaczony – mógł zepsuć bieg niejednej biegaczce i niejednemu biegaczowi.
Już od kilku kilometrów byłem jednak spokojny. Choć poruszałem na nowych dla mnie terenach, oznaczenie kolejnych zakrętów, bądź dalszego trwania na prostych, było wprost wzorowe. Z daleka widziałem kolejne taśmy. Na ziemi były dodatkowo narysowane strzałki, a na każdym newralgicznym skrzyżowaniu stali wolontariusze, którzy dodatkowo naprowadzali biegaczy na właściwe tory. Chapeau bas!
Choć biegło mi się rewelacyjnie i czułem moc, po pierwszych pięciu kilometrach postanowiłem zwolnić, Pokonałem je w czasie 20 minut i 12 sekund. Przede mną było jeszcze wiele podbiegów. Poza tym z każdą minutą było coraz cieplej, a mnie czekał jeszcze tego dnia drugi bieg. Najzwyczajniej w świecie nie chciałem się zajechać.
Gdy tylko zwolniłem, biegacze, z którymi spędziłem ostatnie dwadzieścia kilka minut. zaczęli mi znikać na horyzoncie. Spojrzałem się za siebie, a tam cisza. Zostałem zupełnie sam.
W tej samotności spędziłem kilka następnych kilometrów. Momentami czułem się, jakbym robił po prostu szybki trening. Z tym, że w zupełnie nowej scenerii, z iście wzorowym oznaczeniem trasy.
Z każdym metrem coraz bardziej chciało mi się pić. Pierwszy wodopój miał się pojawić w okolicy ósmego kilometra. Prowadziła do niego długa prosta, która niestety kończyła się podbiegiem.
Dotarłem do stolika, stanąłem i na spokojnie się napiłem. Porozmawiałem chwilę z wolontariuszkami i wróciłem do biegu.
Kilka zakrętów dalej dotarłem do miejsca, które było chyba najszerszym fragmentem trasy. Dookoła drzewa, ale jakby szerzej ustawione. Przede mną wyschnięte błoto i seria krótkich zakrętów. Jak mi się tam wtedy podobało.
Zresztą tutaj znajdziecie pierwszą część trasy. To taka namiastka tego, co na nas tam czekało:
Na chwilę po minięciu ósmego kilometra, trafiłem na powalone drzewo, które było podparte dodatkowymi drzewami i oznaczone dodatkową porcją taśmy. Przez chwilę nie widziałem mam je przeskoczyć, czy po prostu skulić i przeturlać pod pniem. Wybrałem wariant numer dwa i wkrótce byłem po drugiej stronie. Chwila na uspokojenie oddechu i z powrotem wróciłem do tempa 4:20 min/km.
Trasa była niezwykle urozmaicona, choć mapa wcale tego nie sugerowała. Przynajmniej osobie, która z Lasem Murckowskim ma niewiele wspólnego. Pod bieżnikiem butów miałem kamienie, błoto i wystające korzenie. Poruszałem się szerokimi, leśnymi duktami, a także bardzo wąskimi ścieżkami wśród paproci.
Były też te niezwykle długie proste, na których można było puścić nogi i pozwolić im się rozpędzić. Na 10,6 km trasy skręciłem w lewo i wtedy znalazłem się na jednej z nich.
Na jej końcu pojawił się zakręt w prawo. Kilkaset metrów dalej znajdował się drugi punkt z wodą. Przystanąłem na nim i wziąłem żel. Wypiłem kubek wody, po czym spytałem czy mogę wziąć drugi. Schłodziłem sobie kark i głowę. Spojrzałem za siebie. W oddali widziałem biegacza, który się do mnie zbliżał. Podziękowałem wolontariuszom za wodę i oznajmiłem, że muszę się zbierać, bo mnie zaraz koleś wyprzedzi.
Na to pozwolić nie mogłem.