Półmaraton Gęstwinami Murckowskimi to był jeden z tych biegów, o których słyszałem, że się odbędzie, ale przez długi czas zupełnie nic z tym nie robiłem. Nie ogłaszałem światu na FB, że wezmę udział w wydarzeniu. Ba! Że w ogóle się nim interesuje. Nie odwiedziłem strony organizatora sprawdzając jak wygląda trasa i do kiedy jest tańsze wpisowe. Na moją bierność zapewne wpłynęła fala biegów, które miały się odbyć, ale z uwagi na obostrzenia – niestety nie wyszło. Kilka takich sytuacji znieczuliło mnie i skutecznie wybiło z głowy myślenie o kolejnych startach. Po co się za to zabierać, skoro zapewne i tak nic z tego nie wyjdzie? Po co się łudzić?
No i pewnego dnia, po rozmowie z Tomaszem, z którym przedarłem się przez Szlak Dwudziestopięciolecia PTTK (relacje: vol. 1 i vol. 2), postanowiłem, że się zapisuję. Znajomy akurat sprzedawał pakiet, bo ciężko było mu ten półmaraton pogodzić z dwunastogodzinnym biegiem w Rudzie Śląskiej. Organizator wpisał moje dane i przydzielono mi numer. Zarezerwowałem sobie datę 4 lipca w kalendarzu i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.
Po pakiet udałem się wraz z Tomaszem. Biuro zawodów odwiedziliśmy w przeddzień biegu. Usytuowano je w namiocie, który rozbito w Parku Murcki. Zaparkowaliśmy niedaleko, po czym ruszyliśmy po numery startowe.
Od razu wyrosło przed nami kilkoro wysportowanych młodych mężczyzn, którzy wyraźnie lubili spędzać czas na siłowni i mocno kibicowali GKS Katowice. Na niektórych koszulkach pojawiały się wulgaryzmy, które sugerowały co też chcą zrobić z Polską Policją. Zbliżając się do biura zawodów wydawało się nam, że idziemy na ustawkę. Co prawda w dalszym ciągu potrafię zrobić dźwignię na łokieć, ale zapomniałem już jak poprawnie wykonać cios w przeponę z wyrzutem w nieboskłon.
Na całe szczęście w tle znaleźliśmy kolejkę ludzi, którzy za mniej niż dobę, chcieli się zmierzyć w murckowskiej gęstwinie. Nie musieliśmy się bić. Chociaż mocno mnie kusiło, aby wypchnąć Tomasza z kolejki i krzyknąć: „On idzie za Ruchem!!!”. Ależ by sobie wtedy chłop poprawił PB na 5 km 😉
Kilka formalności i pakiety były nasze.
Co w nich znaleźliśmy?
Oprócz numeru i zwrotnego chipa, był także komin, opaska na głowę, ołówek z Carrefoura, woda i sezamki.
Wróciliśmy do samochodu, aby po kilku godzinach odebrać pakiety na drugi bieg. Tak się składało, że za namową Tomasza, zapisałem się także na Bieg Bohaterów. W niedzielę 4 lipca o 11:00 mieliśmy wystartować w Półmaratonie Gęstwinami Murckowskimi, a 5 godzin później – w biegu na dystansie 4,2 km w centrum Katowic. To miał być pierwszy raz, kiedy to w trakcie jednego dnia, biorę udział w dwóch zawodach.
Wybiła niedziela 4 lipca. Start co prawda mieliśmy o 11:00, ale w kierunku Murcek ruszyliśmy o godzinie 9:30. Wolałem być wcześniej, bo do końca nie byłem pewny czy uda mi się zaparkować w jakimś rozsądnym miejscu. Z mapy wynikało, że większość parkingów znajduje się po stronie Parku Murcki, natomiast start znajdował się po stronie Rezerwatu przyrody Las Murckowski. Jedno miejsce od drugiego odgradzała dwupasmówka DK-86. Nie wiedzieliśmy jak się przez nią przeprawimy. Do najbliższych świateł jest tam chyba z kilometr. Dopiero na miejscu odkryliśmy, że wystarczy skorzystać z przejścia pod jezdnią. Brawo my!
Zresztą przejście skrywa w sobie wiele ciekawostek. Jedną z nich jest poniższe równanie matematyczne, które wyryto na jednej ze ścian:
Jestem humanistą, więc wierzę na słowo, że równanie jest poprawnie zapisane.
Pogoda tego dnia była zdecydowanie za ładna. Słońce z wysoka oznajmiało: „Zaraz Was dojadę! Wybijcie sobie z głowy szybkie bieganie”. Na całe szczęście na trasie cień był w przewadze. Gdyby było na odwrót, ten bieg wyglądałby zupełnie inaczej.
No właśnie. Jak prezentowała się trasa?
Była dosyć zagmatwana. Przynajmniej na pierwszy rzut oka:
Tomasz spytał, czy biegnę z trackiem wgranym do Garmina. Oznajmiłem mu, że choć wiem, że była taka możliwość, bo organizator udostępnił stosowny plik, biegnę bez niego. Postanowiłem zaufać organizatorowi i postawić się w sytuacji osoby, która przecież może nie mieć Garmina z funkcją prowadzenia trasy. Zamiast tego chce ją po prostu pokonać, nie myśląc o tym, czy teraz ma skręcić w lewą, czy jednak w prawą stronę.
Ustawiłem się przed bramą startową, po czym poprosiłem o pamiątkowe zdjęcie. Za 18 minut miałem ruszyć na trasę.
Na początku miałem plan, aby pobiec w okolicy 1:45 h. Zupełnie nie znam tych okolic, więc nie za bardzo wiedziałem czego mogę się spodziewać. Na krótko przed biegiem wyczytałem, że profil trasy jest miejscami wymagający. Szczególnie druga połowa, a w szczególności – Wzgórze Wandy, które miało nam wyrosnąć przed oczami, na kilometr przed metą.
Tak w zasadzie, to ostatnie dwa kilometry, to nieustanny podbieg. No nic, mniej więcej czułem na co się piszę. Wziąłem ostatni łyk wody, po czym o 11:00 ruszyłem przed siebie.
Wiedziałem, że wkrótce mogę mieć problem z wyprzedzeniem wolniejszych biegaczy. Powodem tego miały być wąskie, leśne ścieżki. Postanowiłem więc wyprzedzić ich jak najwięcej się da. Doprowadziło to do tego, że pierwszy kilometr pokonałem w czasie 4:06 min. Drugi niewiele wolniej, natomiast trzeci i czwarty trwał nieco ponad 3:50 min.