Pamiętam, że w podsumowaniu marca napisałem coś takiego: „Gdy piszę te oto słowa, za kilka dni czeka mnie jeden z ważniejszych sprawdzianów mojego życia. W trakcie maratonu w Gdańsku, spróbuję złamać 3 h. Dlaczego o tym wspominam? Bo jestem cholernie ciekawy jak będzie wyglądało podsumowanie kwietnia„.
Ja i Wy już wiecie jak to się skończyło.
Ciekawość wreszcie została zaspokojona 😉
Gdybym ubiegły miesiąc mógł podsumować jednym GIFem, to tak by się on prezentował:
Zapraszam na podsumowanie jednego z bardziej satysfakcjonujących, biegowych miesięcy mojego życia.
1. Kilometraż.
Tak wygląda kalendarz (po kliknięciu jest zdecydowanie bardziej czytelny):
Widać jak na dłoni, że cały kwiecień był podporządkowany startowi docelowemu, jakim był maraton w Gdańsku. Przed Gdańskiem trenowałem tak, jak musiałem, a po nim – biegałem co i jak chciałem.
Najtrudniejszy trening wykonałem 2 kwietnia. Akurat byłem na Mazurach i w planie miałem coś takiego:
Dodam, że to był czas, kiedy Polską targały brutalne wichury i nagłe opady śniegu. Początkowy plan zakładał wbiegnięcie w las, w którym miałem się zająć tymi ponad 23 kilometrami. Na mapie wszystko wyglądało ok.
No to wybiegłem z domu i po rozgrzewce skręciłem tam, gdzie podpowiadało mi Google Maps. Okazało się, że za jednym z zakrętów, w zasadzie już na samym początku treningu, przed oczami wyrosła mi chata z otwartą bramą. Za nią czaiły się dwa psy. Stwierdziłem, że dalej nie biegnę. Wolałem się kulturalnie wycofać, niż szukać punktu świątecznej opieki. Ostatecznie cały trening wykonałem na długiej prostej, którą na szybko sobie znalazłem. Z uwagi na jej usytuowanie (była przepięknie odsłonięta pomiędzy polami), wiatr robił ze mną co chciał. Słabłem z każdym kolejnym kilometrem. Rytmy, które miałem zrobić po drugiej ósemce, bolały jak jeszcze nigdy. Naprawdę, dawno mną tak nie pozamiatało, jak wtedy. I to na tydzień przed Gdańskiem.
Mój trener – Dawid Malina – powiedział mi później, że właśnie tak miało być.
Szkoda, że mnie wcześniej nie uprzedził, to może bym się na to jakoś psychicznie przygotował.
Na pierwszy trening po maratonie poszedłem 13 kwietnia. Tak się złożyło, że kończyłem go na stadionie i akurat trafiłem na trening jednej z grup biegowych. Do startu zbierało się kilku zawodników. Gdy koło nich przebiegałem, to aktywował się u mnie zwierzęcy instynkt. Od razu postanowiłem, że nie spocznę, póki ich nie wyprzedzę.
To był błąd.
Co prawda bez problemu udało mi się ich wyprzedzić, ale przy okazji – z uwagi na szybkie tempo – coś sobie zrobiłem z lewym mięśniem dwugłowym uda. Po kilku dniach ból minął. Na następny trening poszedłem więc 17 kwietnia – dokładnie tydzień po maratonie w Gdańsku.
Po skończonym treningu, ból wrócił niestety ze zdwojoną siłą. Postanowiłem, że do półmaratonu w Wiedniu, będę się oszczędzał. Na całe szczęście tydzień wystarczył i wróciłem do pełni sił.
W kwietniu przebiegłem 182 km i 920 m:
Kilometrów może nie było za dużo, ale jakości było aż nadto.
2. Zawody i sub3 ♥
W kwietniu wziąłem udział w dwóch zawodach:
1) 6. Gdańsk Maraton – 10 kwietnia.
W kolejną rocznicę smoleńską dokonałem czegoś, co jeszcze rok temu wydawało mi się co nie zrobienia. W cholernie wietrznym Gdańsku i na niełatwej trasie, udało mi się złamać 3 godziny.
Wiecie, od tego czasu już wiele wody w Wiśle przepłynęło. Ba! Już kilka razy podniesiono stopy procentowe, a ja w dalszym ciągu jakoś w to nie wierzę. Wiem, że to się stało. Że metę przekroczyłem po 2 godzinach, 57 minutach i 11 sekundach i – całkiem prawdopodobne – stałem się Boston Qualifier. To się wszystko wydarzyło i są na to dowody, ale… głowa jakoś nie dopuszcza do siebie tej informacji. Jakiś filtr skutecznie to blokuje i efekt niedowierzania w dalszym ciągu jest i ma się dobrze.
Cel na kolejne miesiące?
Dalsza współpraca z Dawidem Maliną i próba wyciśnięcia z tych 3 treningów w tygodniu tyle, ile się da. Po biegu w Gdańsku wiem, że jestem w stanie zejść poniżej 2:55 h.
2) 39. Vienna City Marathon – 24 kwietnia
To był jeden z tych biegów, w którym niczego nie musiałem, a jedynie mogłem. Miałem się dobrze bawić od początku, do samego końca. I wiecie co? Wykonałem tę misję w 100 procentach! 🙂
Wiedeń jest równie przepiękny, co zjawiskowy. Doping na trasie? Równie fantastyczny. Weekend w stolicy Austrii udał się aż nadto i był doskonałą nagrodą za ostatnie kilka miesięcy pracy.
3. 20 000 km.
20 marca 2022 r. świętowałem dekadę w biegu, a kilkanaście dni później (dokładnie 3 kwietnia) przebiegłem swój 20 000 kilometr. Dokonałem tego na styku Warmii i Mazur – jednego z piękniejszych miejsc w Polsce:
Tak w zasadzie, to cały kwiecień obfitował w wyjazdy. Nie było weekendu, który rodzinnie spędzilibyśmy w domu. Był Gdańsk, Kłobuck, Mazury i Wiedeń. No i gdy tak wracałem od Siemianowic Śląskich, a także do swojej pracy, stwierdziłem, że nie chcę robić tego, co robię od 13 lat i 5 miesięcy. Że już chyba wystarczy.
27 kwietnia, a więc dzień po moich 38 urodzinach, odbyłem rozmowę o pracę. Po niej, moje życie powinno się zmienić. Mocno wierzę w to, że tylko na lepsze.
Czy w CV wpisałem, że prowadzę drogę do Tokio?
Jak najbardziej!
Nowy zakładzie pracy – już wkrótce się zobaczymy!