W Tyskim Półmaratonie biorę udział od kilku lat. Moje pierwsze trzy edycje wspominam z niesamowitym sentymentem. To właśnie tam, w 2017, 2018 i 2019 roku wystartowałem z wózkiem biegowym. W tejże klasyfikacji dwukrotnie udało mi się stanąć na podium. Raz zameldowałem się na drugim, a raz na trzecim miejscu. Magda postanowiła jednak urosnąć i w 2021 roku wystartowałem już w wersji solo. Do mety dobiegłem w czasie 1:24:26, poprawiając swoją ówczesną życiówkę o ponad 4 minut. Przekraczając metę byłem pewny jednego – za roku tutaj wracam i postaram się poprawić ten wynik. Przy tak znakomitej organizacji i doskonałych kibicach, grzechem byłoby tego nie zrobić.
No właśnie, a jak było w tym roku? Czy poprawiłem się o kolejne 4 minuty? Czy padało? Czy kibice znowu pokazali na co ich stać? A jak sprawdziła się nowa trasa? Zapraszam na relację z X – jubileuszowej edycji z jednego z lepiej zorganizowanych półmaratonów w Polsce.
Po pakiet startowy udaliśmy się rodzinnie w przeddzień biegu. Akurat zmierzaliśmy na plac zabaw do Mysłowic i jakoś tak o Tychy zahaczyliśmy przy okazji, choć nie zupełnie po drodze. Wolałem jednak mieć już pakiet w dłoniach, niż stać po niego w niedzielę, w długiej kolejce.
Biuro zawodów znajdowało się na pierwszym piętrze centrum handlowego Gemini Park Tychy. Przy jednym ze stanowisk odebrałem pakiet, po czy poszedłem przywitać się z Michałem Fidorem – jednym z organizatorów półmaratonu.
Poprosiłem go o krótką instrukcję obsługi nowej trasy. Po cichu liczyłem na to, że zdradzi mi jak podjechać komunikacją miejską między kolejnymi matami z pomiarem czasu. Tak, żeby nikt się nie zorientował i żeby puchar w klasyfikacji OPEN wpadł. Czy coś…
Niestety zamiast tego oświadczył, że na początku to jest raczej z górki. Później jest podbieg, Paprocany, a tak na 16-stym kilometrze pojawi się podbieg, który może zaważyć o losach końcówki biegu. Wziąłem to sobie wszystko do serca. Pożegnałem się i wspólnie z Magdą i Eweliną podeszliśmy do ścianki, na której można było zostawić swój autograf.
Ja oczywiście napisałem tam nazwę strony. Kto CEO drogadotokio.pl zabroni?!
Magda miała zupełnie inny plan. Narysowała chłopka, panienkę i serce.
Pakiet prezentował się następująco:
Oprócz numer startowego znalazłem w nim makaron, Lecha Active, torbę pełną ulotek, a także piękną koszulkę finishera, wraz z opaską. Co jak co, ale koszulki Tyskiego Półmaratonu każdego roku trzymają bardzo wysoki poziom.
Wracając do domu w głowie krążyło mi wiele myśli. Co też to jutro będzie? Z jakim czasem pokonam metę? Wszak ostatnią mocną połówkę biegłem w marcu. W trakcie 18. Półmaratonu Marzanny dokonałem czegoś dla mnie niewyobrażalnego. Po samotnej walce, bieg ukończyłem w czasie 1:19:33 i zająłem 24 miejsce w klasyfikacji OPEN (!!!). To było jednak ponad 5 miesięcy temu. W międzyczasie udało mi się co prawda złamać 3 h, ale także nabawiłem się dwóch kontuzji, które wybiły mnie z treningowego rytmu. Ten półmaraton miał być sprawdzianem przed Maratonem Warszawskim. Moim celem nie była nowa życiówka. Chciałem się jak najbardziej zbliżyć do 1:20 h. Jeżeli uda się ją złamać, to będzie super, ale jeżeli nie, to świat się przecież nie zawali.
W dzień biegu do Tychów wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu. Na miejscu byliśmy jakieś 2 godziny przed startem. Jasne, to „trochę” przed czasem, ale przynajmniej nie miałem kłopotu z zaparkowaniem. Z każdą kolejną minutą sytuacja się zagęszczała i pod koniec znalezienie wolnego miejsca parkingowego graniczyło z cudem.
Stanęliśmy nieopodal Stadionu Miejskiego, po czym zabraliśmy się za jego okrążanie. Po drugiej stronie znaleźliśmy biuro zawodów, a także dwie najważniejsze rzeczy tego dnia: start i metę.
Start znajdował się na parkingu przed stadionem, natomiast meta była usytuowana na bieżni lekkoatletycznej.
Pospacerowaliśmy wzdłuż wielu licznych stoisk. Trafiliśmy też na wspominaną wcześniej kolejkę po pakiety. Choć wolontariusze dwoili i się i troili, przy tylu uczestnikach, była niestety do przewidzenia.
Po godzinie 9:00 rozpoczęły się biegi dla dzieci. Nie wiem jak to się stało, ale przyznaję się bez bicia: nie zapisałem Magdy na bieg :/ Obiecuję się poprawić i na wszystkie kolejne biegi dla dzieci, Magda będzie miała swój numer startowy. A po tych kilkuset metrach – upragniony medal.
Tego dnia pogoda była raczej dla biegaczy, niż dla kibiców, którzy czekali na swoich zawodników. Było chłodno, a z czasem i zimno. Odczuwalna temperatura nieśmiało dobijała do 10 stopni Celsjusza. Pod koniec dodatkowo pojawił się deszcz.
Jak dla mnie, a widząc po wynikach – także dla wielu innych biegaczy, tego dnia aura była wymarzona, aby na trasie dać z siebie wszystko i nawet się tak nie spocić.
Wspomniałem o trasie, to wypada napisać, że tego roku trasa była zupełnie inna, niż w latach ubiegłych. Wiadomo, że były punkty wspólne pokroju obiegnięcia Jeziora Paprocańskiego czy kilku podbiegów pod znajome ronda. Spora część trasy była z gatunku „Brand new!”.
Mieliśmy zablokować dosłownie całe Tychy. Okrążaliśmy ścisłe centrum zwartym kordonem. Już za samo poprowadzenie trasy w ten sposób kłaniam się w pas i gdybym tylko potrafił zrobić szpagat, to wykonałbym ich ze trzy sztuki.
Poprzednie trasy znałem na pamięć, do tej miałem natomiast uzasadniony respekt. Doskonale wiem, że Tychy nie są płaskie jak stół. Nie byłem po prosty pewny gdzie mnie na trasie zaboli. Bo to, że tak się stanie, byłem przekonany na 100%. Szczególnie biorąc pod uwagę tempo, jakim miałem się poruszać.
Zbliżała się godzina zero. Tak ok. 9:35 rozpocząłem rozgrzewkę. Kilka szybkich przebieżek, a następnie krążenie wszystkimi kończynami jednocześnie. Chciałem być zwarty i gotowy już od samego początku.
W międzyczasie kilka osób odnalazło mnie w tłumie i zamieniliśmy kilka słów. Zawsze fajnie, gdy się okazuje, że ktoś jednak czyta te moje wypociny.
Szybki pisuar na wolnym powietrzu i po chwili ustawiłem się wśród biegaczy, zaraz za wózkami. Przybiłem piątkę Maciejowi i Michałowi, a także Tomaszowi, którzy walczyli o dobry czas w klasyfikacji biegaczy z wózkami. Łza prawie pociekła mi po twarzy, gdy pomyślałem o chwilach, gdy to ja stałem w pierwszym rzędzie, a później pędziłem z Magdą ile sił w nogach.