W Półmaratonie Marzanny po raz pierwszy wystartowałem w 2015 roku. To był dla mnie szczególny bieg, ponieważ pierwszy raz w życiu udało mi się złamać 1:30 h [relacja]. Na mecie zameldowałem się z czasem 1:29:55. Emocji było co nie miara, gdyż zaraz po jej przekroczeniu, otrzymałem SMS-em informację, że mój czas brutto wyniósł 1:30:07. Na całe szczęście, do pierwszej maty z pomiarem czasu, dotarłem po 13 sekundach od strzału startera.
Po 7 latach postanowiłem ponownie wystartować w Marzannie. 20 marca 2022 roku, a więc dokładnie w 10 rocznicę swojego pierwszego biegowego treningu, w Krakowie miałem sprawdzić formę przed maratonem w Gdańsku. Jak było tym razem? Czy godnie uczciłem swoją dekadę w biegu? Czy tak samo mocno cierpiałem na ostatniej prostej do mety? No i czy osiągnąłem założony wynik? Odpowiadając w skrócie: wymagająco / tak / tak / a i owszem, choć było z tym małe zamieszanie. Ale po kolei.
Do Krakowa wyruszyłem z samego rana w niedzielę. Gdy czeka mnie podróż, to wychodzę z założenia, że wolę wstać skoro świt i niezwłocznie ruszyć w drogę, niż wyjechać na tzw. „styk” i mieć kłopot z zaparkowaniem samochodu. Na parkingu pojawiłem się więc jako jeden z pierwszych. Chwilę posiedziałem w samochodzie, po czym ruszyłem po pakiet.
Biuro zawodów znajdowało się na terenie Stadionu Miejskiego im. Henryka Reymana. Dostałem się do niego bocznym wejściem. Skorzystałem ze ściągi w postaci listy wszystkich zawodników, aby odszukać swój numer startowy i stół, przy którym następnie wydano mi pakiet.
Co w nim znalazłem?
Oprócz numer startowego i chipa, z torby wyciągnąłem okolicznościową koszulkę, makaron, żel do mycia, a także napoje.
W pobliżu znajdował się punkt, w którym zbierano dary na rzecz uchodźców z Ukrainy. Długo się nie zastanawiałem: żywność i kosmetyk trafiły do zdecydowanie bardziej potrzebujących.
Na jednej ze ścian znajdował się banner, na którym można było zostawić swój autograf. Z racji tego, że to właśnie tego dnia obchodziłem 10-tą rocznicę swojego pierwszego biegowego treningu, to była jedna prawilna informacja:
Udałem się w okolicę Krakowskich Błoni i stanąłem na długiej prostej, która wydawała się nie mieć końca. To właśnie na niej miałem finiszować, dobijając przy okazji do tętna maksymalnego.
Na miejscu nakręciłem poniższy materiał wideo:
Wróciłem do samochodu, po czym zacząłem się mocno głowić. Starałem się znaleźć odpowiedź na pewne fundamentalne pytanie pt: „W czym do cholery mam pobiec? Jak się ubrać?!?”. Odpowiedź nie była łatwa.
Rano było niezwykle rześko, żeby nie powiedzieć zimno. Temperatura około godziny 8:00 nieśmiało dobijała do 2-3 stopni Celsjusza. Co prawda start miał nastąpić dopiero o 11:00, ale w najczarniejszych wizjach miałem przed oczami ten zdradziecki i równie mocny wiatr znad Wisły. To jego obawiałem się najbardziej. Im bliżej było jednak godziny zero, tym stawało się coraz cieplej. Postanowiłem ściągnąć koszulkę z długim rękawem i zamiast tego, do swojej firmowej koszulki z krótkim rękawem, dobrać rękawki. W zapasie miałem jeszcze rękawiczki. W razie jakiejś nieoczekiwanej fali ciepła rękawki miałem ściągnąć, a rękawiczki schować do kieszeni.
Nie ukrywam, że ciężko było mi się rozebrać do krótkiego rękawa. Na całe szczęście wziąłem ze sobą przeciwdeszczowe ponczo na zatrzaski. Otulony celofanem, po godzinie 10:20, zacząłem zmierzać w kierunku startu. Do siatki schowałem sobie jeszcze żel, banana i izotonik. Tak na czarną godzinę, zaraz przed startem.
Szybka toaleta, nieco dłuższa rozgrzewka i zanim się nie obejrzałem, to znajdowałem się w swojej strefie startowej. Od razu odnalazłem w grupie zawodnika, który wyglądał nieco bardziej „pro” niż ja. Wiecie, koszulka bez rękawków i o wiele bardziej korzystny współczynnik BMI. Na moje oko również i on chciał łamać 1:20 h.
Podszedłem do niego, ładnie się przywitałem, po czym spytałem jaki czas atakuje. Odparł, że postara się zejść poniżej 1:20 h. Pomyślałem „Bingo!” – mam swojego kompana na najbliższe 21 kilometrów.
Rozpoczęło się odliczanie: 10…9…(…)…3…2…1.
Włączyłem Garmina i ruszyłem przed siebie.
Co jest najtrudniejsze w każdym biegu? Jasne, niech to będzie ostatnia prosta i walka o jak najlepszy czas. Równie istotne jest jednak to, aby na początku nie dać się ponieść fali biegaczy i emocjom. Przez pierwsze kilkaset metrów systematycznie zerkałem na aktualne tempo. Choć pacemakera ustawiłem sobie na 3:45 min/km, te pierwsze 1000 metrów pokonałem szybciej o całe 4 sekundy. Od razu się opamiętałem się, aby kolejne nie wchodziły równie szybko.
No właśnie, a jaki miałem plan na bieg?
10 komentarzy
Gratulacje, piękny wynik!
Zamierzasz w tym roku brać udział w serii biegów RunCzech?
W tym roku chyba odpuszczę, bo czekają mnie inne starty 😉
A Ty planujesz pobiec w Czechach?
Prawdopodobnie tak, choć jestem na zupełnie innym etapie przygody z bieganiem niż Ty. Z punktu widzenia logistycznego (czytaj: mieszkańca Śląska) będzie to jednak najlepsze rozwiązanie do rozpoczęcia przygody z połówkami niż tułaczka po Polsce – szczególnie po przeczytaniu Twoich relacji.
To super, że ktoś jednak czyta te moje relacje i mogą się one komuś przydać 😉
Gratuluję! Jestem pod wrażeniem i życzę powodzenia na maratonie. Mam nadzieję, że tym razem się już uda
Wielkie dzięki 🙂
Szacun, piękny wynik przy takiej objętości treningowej 🙂
Dzięki! 🙂
Na podobnej objętości przygotowuję się do łamania trójki w maratonie. Wielki dzień już 10 kwietnia.
Zobaczymy co z tego wyjdzie 😉
Jeżeli mogę zapytać: w poście pojawiają się zdjęcia panów Ryszarda Kułagi i Mateusza Gałązki, czy są gdzieś ogólnodostępne galerie Ich autorstwa? Poza tym gratuluję wyniku, sam jestem na etapie łamania 1:30.
Jeżeli chodzi o zdjęcia Ryszarda Kułagi, to link do galerii pojawił się na oficjalnym profilu FB organizatora biegu. Jeżeli chodzi o Mateusza, to znajdź na FB jego profil: „Mateusz Gałązka Fotografia”.