4. Mniej startów.
Pamiętam, że gdy zaczynałem biegać, startowałem niekiedy co tydzień. W takim czerwcu 2015 r. biegłem np. na 5 km, później w biegu godzinnym, aby później – tydzień po tygodniu – ukończyć półmaraton. Co zmieniła współpraca z trenerem? Na pewno podejście do startów. Tych było zdecydowanie mniej. Co najwyżej kontrolny i docelowy.
Moim najważniejszym startem w 2022 roku był maraton w Gdańsku. To tam miałem spróbować uporać się z 3 godzinami i zdobyć kwalifikację do wymarzonego Bostonu. Trzy tygodnie wcześniej miałem start kontrolny w Krakowie. To właśnie w trakcie Półmaratonu Marzanny złamałem kolejną granicę. Tym razem dobiegłem do mety poniżej 1:20 h. Był to doskonały prognostyk przed tym, co wkrótce miało nadejść. A nadeszło, bo w Gdańsku dobiegłem do mety w czasie 2:57:11.
W treningu najważniejsza jest systematyczność. Trzeba podążać drogą, którą wskaże trener. Dodatkowe starty są niepotrzebne z jednego prostego powodu – przepięknie wytrącają z treningowego rytmu. Zamiast zrobić w weekend dwa dobre treningi, w sobotę trzeba zluzować, aby w niedzielę dać z siebie wszystko. Później trzeba się zregenerować i aby wrócić do treningowego planu, mijają długie dni, które można by zagospodarować w o wiele bardziej produktywny sposób.
5. Kiedy trener? A kiedy niekoniecznie?
Motywacja do rozpoczęcia współpracy z trenerem bywa różna. Jedni potrzebują dodatkowego bodźca, aby wyjść z domu i udać się na trening. Muszą mieć kogoś, kto będzie nad nimi stał i czuwał. Opieprzał, gdy zrobią coś niewłaściwie i pogłaskał po głowie, gdy im coś wreszcie wyjdzie.
Inni potrzebują natomiast kogoś, kto wskaże im właściwą drogę do osiągnięcia celu. Dla jednego może to być złamanie 50 minut na dystansie 10 km, dla innych – wspomniany wcześniej – maraton poniżej 3 godzin.
Chcesz poprawić życiówkę? Popracować nad techniką biegu, aby biegać szybciej, a męczyć się mniej? Systematyczność to nie jest Twoje drugie imię i potrzebujesz kogoś, kto wskaże Ci drogę i będzie Twoim mentorem? W takim przypadku może się okazać, że współpraca z trenerem może przynieść Ci wiele korzyści.
Nie biegasz systematycznie i starty nie są dla Ciebie najważniejsze? Trener na niewiele może Ci się przydać. Jasne, pokaże co i jak, ale nie mając jasno określonego celu, taka współpraca szybko może Ci się znudzić.
6. Decyduję się! Ile to kosztuje i jak wygląda taka współpraca? Na co trzeba uważać?
Jeżeli mowa o cenniku, to za rozpisanie treningów na miesiącu można zapłacić 150-200 zł. Można także i 500 zł. Wszystko zależy od tego, z czyich usług skorzystacie. Pakiety są różne. Jedne obejmują jedynie kontakt online, a inne wspólne treningi. Te ostatnie oczywiście są najdroższe.
W moim przypadku było tak, że kontakt odbywał się tylko i wyłącznie za pośrednictwem dzienniczka treningowego. Dawid rozpisywał mi treningi na dany tydzień w oparciu o to, co wykonałem w poprzednim. Logowałem się do aplikacji i po każdym treningu wpisywałem parametry takie jak tętno, tempo, czas, a także opisywałem jak się czułem danego dnia.
Nasza współpraca przebiegała bez najmniejszych problemów. Widziałem, że Dawid analizował moje treningi, a nie wklejał mi gotowca przygotowanego na 6 miesięcy wcześniej, z którego przy okazji skorzystał tuzin innych zawodników.
No ok, a na co trzeba uważać? Jeżeli szukacie trenera, to przede wszystkim radziłbym znaleźć kogoś z polecenia. Tak będzie łatwiej, niż wziąć kogoś z OLX z nadzieją, że dzięki niemu ziszczą się wszystkie Wasze biegowe marzenia. Trener trenerowi nie jest równy. Jeden będzie chciał Wam pomóc, a drugi tylko będzie chciał wyciągnąć od Was hajs.
Na pewno ciężko jest na początku ocenić, czy – wraz z trenerem – zmierzacie we właściwym kierunku. Czy treningi przełożą się na uzyskany wynik na zawodach. Jedyne na co możesz zwrócić uwagę, to na fakt, czy po prostu wsłuchuje się w Wasze potrzeby.
Przykład? Już podaję. Mieszkacie w miejscu, w którym nie ma szansy na wykonanie podbiegu na końcu danego treningu. Sygnalizujecie to trenerowi. Że może lepiej, aby przeniósł je gdzieś bliżej środka czy końca treningu, a ten z uporem maniaka wpisuje Wam te podbiegi idealnie na sam koniec. Jeżeli zdarzy się to raz, drugi i piąty, to znak, że coś jest nie tak.
7. Happy end.
Gdy złamałem 3 godziny w Gdańsku dotarło do mnie, że nawiązanie współpracy z trenerem to była jedna z lepszych biegowych decyzji w moim życiu. Już sam fakt, że pierwszą połowę pokonałem tego dnia w czasie 1:29:21, a kolejną w 1:27:50 – zrył mi beret na 1001 sposób. Mijałem kolejnych zawodników z kilogramem bananów na twarzy. Czułem się wybornie od początku, do samego końca. Tamten start, to była przysłowiowa wiśnia, na moim treningowym torcie. Idealne zwieńczenie blisko 5 miesięcy treningów, które niejednokrotnie kosztowały mnie sporo wyrzeczeń. Okazało się, że to nie wszystko, na co mnie jeszcze stać.
We wrześniu 2022 roku, w trakcie Maratonu Warszawskiego, do mety dobiegłem w czasie 2:55:45. Zdałem sobie wtedy sprawę, że przy tych swoich 3 treningach w tygodniu, niewiele już jestem w stanie osiągnąć. Postanowiłem, że właśnie z tego powodu zakończę współpracę z Dawidem. Cel, jakim była kwalifikacja do maratonu w Bostonie, został osiągnięty już kilka miesięcy wcześniej. Jako biegacz, byłem wtedy – i w dalszym ciągu jestem – spełniony.
Bez mocno zakreślonego celu ciężko było by mi wrócić do treningowego rygoru. Wykonywać te wszystkie podbiegi i rytmy. Zamiast tego, wróciłem do swoich klasycznych 3 treningów po 20 km. Swoje już zrobiłem. Niczego nie muszę sobie już udowadniać.
Czy bez trenera złamałbym 3 godziny i zdobył kwalifikację do maratonu w Bostonie? Skoro sam się rozbiegałem do wyniku 3:08 h, może i wynik poniżej 3 godzin byłby w moim zasięgu? A może nie? I walczyłbym o ten czas jeszcze przez długie lata?
W tej kwestii można sobie usiąść pod drzewem i gdybać do nieskończoności. Pewny jestem natomiast jednego – bez trenera i dobrze rozpisanego treningu – trwałoby to znacznie dłużej, aniżeli 5 miesięcy.
O ile w ogóle coś by z tego było.