Dotarliśmy do katowickiego ronda, a do mnie właśnie dotarło, że choć biegniemy przez serce górnośląskiej metropolii, ono wcale nie bije jakoś mocniej. Kibiców na trasie było jak na lekarstwo. Nie tego się spodziewałem po tak reprezentatywnym miejscu. Sądziłem, że będzie głośno; że pojawi się jakiś DJ z jakimiś skocznymi kąskami, a zamiast tego była cisza i spokój.
Przed oznaczeniem 6-ego kilometra odbiliśmy w prawo, a następnie w lewo. Musieliśmy się wdrapać na wiadukt na ul. 3 Maja.
Poprosiłem wszystkich, aby grzecznie zaczęli przebierać rękami. Jednocześnie skrócili krok zwiększając kadencję. W ten sposób miały im być nie straszne każde kolejne podbiegi.
6 km – 4:05 min
7 km – 4:09 min
Ostry zakręt w lewo i w kadrze pojawił się pierwszy mocniejszy podbieg – wiadukt na ulicy Bohaterów Monte Casino. Dotarliśmy do 8-ego kilometra i wreszcie trafiliśmy na kibiców.
Podbieg nie był jakiś super długi, ale z racji początkowego wzniesienia, był z gatunku tych upierdliwych. Rozejrzałem się dookoła szukając wśród osób takich, które chciał zwolnić. Gdyby do tego doszło, to byłem w stanie do nich dobiec i skutecznie wybić im to z głowy. Na całe szczęście nikt nie odważył się tego zrobić. W dalszym ciągu cisnęliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.
Zameldowaliśmy się na górze wzniesienia. Następnie ostry zakręt w prawo i krótki zbieg. Można było na chwilę odpocząć i wyrównać oddech.
To co na początku zaoszczędziliśmy, mogliśmy nieco wytracić. Właśnie taki był plan:
8 km – 4:17 min
9 km – 4:18 min
10 km – 4:17 min
11 km – 4:15 min
Po minięciu 10-ego kilometra, jedna z osób w grupie – niejaki Michał, z którym żartowałem sobie od dobrych kilku kilometrów – stwierdził, że musi zwolnić, bo zaczyna go męczyć kolka. Jego komunikat przyjąłem ze smutkiem, ale cóż… takie życie. Czasami się chce, ale nie zawsze można.
Podziękowałem mu za dotychczasową walkę, po czym oznajmiłem mu, że za karę wisi mi stówę. Odwróciłem się do reszty grupy i powiedziałem, że ten, kto następy się odłączy – płaci dwie stówy. Sorry, ale w jakiś sposób muszę zebrać środki na przyszłoroczny maraton w Bostonie.
Ktoś spytał co się stanie, jak ja się odłączę? Odpowiedziałem, że to wtedy ja im zapłacę.
Żarty żartami, ale właśnie skręciliśmy w lewo i zameldowaliśmy się na ulicy Strzelców Bytomskich, którą mieliśmy dotrzeć do Siemianowic Śląskich, gdzie mieszkam i skąd piszę te oto słowa.
Po dwóch kilometrach względnego spokoju dotarliśmy na ulicę Powstańców. Kiedyś tętniła życiem i sklepami, a teraz chwilówkami i monopolowymi. Taki znak naszych czasów.
Jeszcze przed tą ulicą, usłyszałem za plecami znajomy głos. To był Michał, który jakiś czas temu się od nas odłączył. Powód dołączenia do nas był prosty. Albo nie chciał płacić stówy, albo po prostu kolka ustąpiła. Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem.
A propos ulicy Powstańców. Wiedziałem, że za chwilę opuści nas spora grupa biegaczy i nawet nie chodzi o to, że już teraz rozpocznie się podbieg, który – jak kiedyś napisałem i sam się teraz zacytuję – „skutecznie oddziela mężczyzn od chłopców”.
Powód zmniejszenia się grupy był inny. Po pierwsze to był już 14-sty kilometr. Ci, którzy biegli na granicy swoich możliwości, byli już zmęczeni. Po drugie – i chyba najważniejsze – właśnie na ulicy Powstańców znajdował się spory punkt z wodą.
Z pejsami nie ma łatwo, My nie za bardzo możemy zwolnić. Pijąc i jedząc biegniemy. Musimy być cały czas w ruchu, aby nie wytracić tempa. Sam pamiętam takie sytuację, gdy biegłem z pacemakerami. Wszystko szło fajnie do czasu dotarcia do punktów z wodą. Brałem kubek, aby się napić, po czym spoglądałem na nich, a oni po prostu znikali na horyzoncie. Przyspieszali nie patrząc się na innych. Było to niezwykle demotywujące i odbierało chęć do dalszej walki. Prawda była taka, że to wszyscy inni zwalniani starając się napić i coś zjeść, a oni po prostu poruszali się z taką samą prędkością.
Chwyciłem kubek z wodą, po czym wziąłem żel. Po kilkudziesięciu metrach spojrzałem za siebie. Znajomych twarzy było o wiele mniej.
12 km – 4:20 min
13 km – 4:13 min
14 km – 4:13 min
Pojawił się i on! Najlepszy punkt kibicowania na całej trasie połówki Silesii, a może i całego maratonu. Mowa tutaj o wspólnym przedsięwzięciu siemianowickiej grupy biegowej Siemianowice i Przyjaciele Biegają, MOSiR Siemianowice, a także Wydziału Sportu i Rekreacji Urzędu Miasta.
Było głośno i kolorowo.
Szkoda, że takich miejsc na trasie jest jak na lekarstwo.
Podziękowałem za doping, po czym skręciliśmy w lewo. Po prawej stronie dostrzegłem córkę Magdalenę i żonę Ewelinę. Pomachałem im pokazując, że wszystko ok, po czym rozpocząłem swoją przemowę.
Oznajmiłem grupie, że najważniejszy etap przed nami. Że mają zakaz przybijania piątek. Mają biec gęsiego za mną i tylko i wyłącznie skupić się na pokonaniu podbiegu, który niedługo się przed nami pojawi. Jednocześnie pocieszyłem ich mówiąc, że na podbiegu sobie zwolnimy. W dalszym ciągu mieliśmy około 1 minuty zapasu.
Minęliśmy tory kolejowe, skręciliśmy w prawo, po czym delikatnym łukiem odbiliśmy w drugą stroną. Dotarliśmy do jajowatego ronda z kulami.
15 km – 4:14 min
16 km – 4:20 min
Pojawił się pierwszy podbieg w okolicy stacji benzynowej Moya. Było krótko i na temat. To była jeno tylko namiastka tego, co zaraz się wydarzy.
2 komentarze
Podziwiam, ja nawet nie zbliżam się do dystansu półmaratonu.
Pięknie to opisałeś, aż chce się czytać, a jak czytam to odtwarzam sobie całą trasę Silesii i tylko kiwam głową – tak było jak gość pisze – tutaj zbieg, tam podbieg, tutaj kostka w parku, stromy podbieg do głównej bramy stadionu i na końcu ta miękka bieżnia na Stadionie. Taki dywan na ukoronowanie całego wysiłku włożonego w tę trasę. Przez ostatnie 2 lata biegałem Ultra Silesię, a po każdej mecie mówiłem sobie – nigdy więcej! A jak tylko ruszają zapisy, w mojej głowie znów zapala się żarówka – Silesia ? Przecież to twój ulubiony bieg! Trzeba się zapisać! I niech tak trwa. Gratuluję Ci zarówno wykonanego zadania jak i świetnej opowieści o Silesii. Twój plan bardzo mnie zmotywował,