To chyba wtedy trafiłem na pierwszą z trzech (?) grup na 3:30 h. Tłoczno było od samej mety, ale wystarczyło dobić do podopiecznych któregoś z pacemakerów i pojęcie tłoku nabierało nowej jakości. Ciężko było stawiać kolejne kroki, aby nie wkręcić się w czyjeś stopy. O wyprzedzaniu nie było wtedy mowy. Na całe szczęście szybko sobie z nimi poradziłem i pognałem dalej do przodu.
Kilka enterów wyżej wspominałem o gościu z długim czymś. Okazało się, że na trasie trafiłem na jego kumpli:
Teraz już jestem mądry, ale wtedy nie wiedziałem, że instrument, na którym grali to (cyt. z Wikipedii):
Róg alpejski (niem. Alphorn) – drewniany instrument muzyczny z grupy aerofonów ustnikowych, tradycyjnie używany przez pasterzy w Alpach ze względu na donośność dźwięku do komunikacji na odległość.
Minąłem aerofony ustnikowe i rozkoszowałem się dalszą częścią trasy.
Robiłem co mogłem, aby nieco zwolnić, ale nogi na to nie pozwalały. Tętno w dalszym ciągu utrzymywało się na poziomie 155 unm. Choć w nogach miałem już 23 km, w ogóle tego nie czułem. Byłem świeży w kroku bardziej, niż swego czasu Pani Irena Szewińska.
Stało się to, co niestety musiało się stać. Robiłem co mogłem, ale minąłem oznaczenie 25-ego kilometra. Do mety pozostało zaledwie 17 km. Szajse!
Na tym 25 km średnie tempo wynosiło 4:55, więc w dalszym ciągu wszystko szło z godnie z planem.
Przybijałem piątki i biegałem to od lewej, to do prawej strony. Głęboko w tyłku miałem najkrótszą linię dzielącą start i metę, którą poprowadzono charakterystycznymi 3 paskami. Na trasie zamierzałem pozostać jak najdłużej.
Za jednym z zakrętów trafiliśmy na wóz straży pożarnej, który miał za zadanie nas schłodzić. Z uwagi na fakt, że w dalszym ciągu odczuwalna temperatura dobijała do zaledwie 8 kresek na plusie, mało kto skorzystał z tego prysznica.
Jednym ze sponsorów maratonu był browar Erdinger, którego butelkę osobiście spotkałem na trasie. Zresztą o tym, że na mecie dostaniemy wersję bezalkoholową informowali także kibice.
28 km pokonałem w czasie 4:46 min, natomiast kolejny już w 4:39 min. Zaczęło się dziać coś niedobrego. Choć ogłaszałem wszem i wobec, że do mety wcale mi się nie spieszy i na trasie zamierzam spędzić jak najdłużej, to życie zaczęło pisać inny scenariusz. Nogi niosły jak szalone i nie pozostało mi nic innego, jak za nimi nadążyć. Zamiast przygotować się do uruchomienia sekwencji hamowania, zacząłem systematycznie przyspieszać.
30-ty km pokonałem w średnim tempie 4:35 min/km. Z 12 332 z 10-ego km przesunąłem się o blisko 2 151 miejsc.
Wiecie co się wydarzyło po minięciu tej tabliczki i tego pana, który grał na komórce w Candy Crash Saga?
Postanowiłem odpalić nitro i spróbować pokonać ostatnie 10-11 km najszybciej, jak będę w stanie. Chciałem sprawdzić na ile mnie stać. Pogoda sprzyjała, sił miałem sporo, a więc się zaczęło. Tętno ze 155 unm wzrosło do 175 unm. Przeistoczyłem się w TGV czy inny Shinkansen i zacząłem hurtowo wyprzedzać kolejnych zawodników. Napiszę to wprost i z pełną świadomością: nie było tam na mnie mocnych.
Chociaż cały czas biegłem w dłoni z telefonem, robiłem coraz mniej zdjęć. Wolałem się skupić na jeszcze większym podkręceniu śruby.
32 km – 4:22 min
33 km – 4:19 min
34 km – 4:09 min (!!!)
A czy w dalszym ciągu miałem siły? Czy moja słodka buzieńka była uśmiechnięta od ucha, do ucha?
No k*@&% lelo!
Do tej pory nie wiem co się tam odwaliło. Zamiast tracić siły, bo przecież biegłem od ponad 34 km, miałem ich coraz więcej. Byłem zmęczony, ale to było zwykłe zmęczenie. Nic nadzwyczajnego.
Piątkę od 30 do 35 km pokonałem w czasie 21:48 min. Od 30 do 35 km prześcignąłem 1163 zawodników. Każdego zapamiętałem z imienia i nazwiska, bo wiem jak w tym tłumie było mi go niekiedy ciężko wyprzedzić.
Zabawa trwała w najlepsze:
35 km – 4:12 min
36 km – 4:19 min
37 km – 4:21 min
Zadzwoniłem do Eweliny i powiedziałem, że będę szybciej, niż zakładałem. Sprawdziłem pinezkę, którą mi wysłała. Wiedziałem już, że wraz z Magdą, czekają na mnie pod samą Bramą Brandenburską. Już nie mogłem się doczekać jak je tam zobaczę.
Jeden komentarz
Fajnie się czytało, zawsze interesują mnie relacje z tak dużych imprez. Jak myślisz, co najbardziej przyciąga biegaczy do Berlina? Chyba nie tylko trasa, ale też atmosfera, co? Czy ta kolejka do odebrania pakietów zawsze taka długa, czy to wyjątek tegoroczny? Ciekawi mnie też, jakimi radami podzieliłeś się z debiutującymi Francuzkami. Dzięki za relację, trzyma w napięciu!