Styczeń już się skończył. Przyszedł więc czas, aby go jakoś podsumować. Ile przebiegłem? Jak trenowałem? Czy mam już na koncie jakiś medal? Czy dostałem już Pit 11 i mogę się rozliczyć z fiskusem? Sprawdźmy…
Endomondo mówi, że w styczniu przebiegłem dokładnie 233 km i 310 m. Dodam, że w blisko 3-letniej historii mojego biegania, dopiero po raz trzeci udało mi się przekroczyć barierę 200 km.
– wtorki i czwartki po 10 km w tempie 5:00-5:10 min/km,
– soboty 15 km w tempie 5:00-5:15 min/km,
– niedziele 20-25 km w tempie 5:30 min/km.
Nie było żadnych skipów, interwałów czy przebieżek. Rok temu trenowałem według planu Jerzego Skarżyńskiego na złamanie 3:30h. W 1/3 planu, robiąc interwały, coś mnie zabolało pod kolanem i tak już na jakiś czas zostało. Musiałem przerwać trening i zawaliłem kilka startów. Tym razem nie zamierzałem eksperymentować i do lutowego wyjazdu chciałem dotrwać w zdrowiu. Biegać nieco spokojniej, ale systematycznie. Ciało mam z gatunku tych kontuzjogennych i chyba czas najwyższy się z tym pogodzić.
A propos kontuzji. Styczeń obył się bez większego uszczerbku na zdrowiu. Przez jakieś 2 tygodnie doskwierało mi słynne Shin Splints, czyli ból po wewnętrznej stronie piszczeli. Okłady z lodu, masaż i rolowanie na wałku – to mój przepis na to ustrojstwo. Podziałał i tym razem. Na razie (odpukać!) jest ok.
Za 17 dni najważniejszy start tego sezonu. Na ile oceniam swoją maratońską formę? Ciężko stwierdzić. Wydaje mi się, że jest to przedział między 3:30-3:45 h.
Poniżej kilka zdjęć z ostatnich treningów. Wszystkie wykonane Xperią Z3 Compact – idealnym smartfonem na kurz, śnieg, deszcz i zdjęcia pod słońce!