Październik za nami. Biegania było w nim jak na lekarstwo. Najważniejsze jednak, że wreszcie udało mi się uzyskać nową życiówkę w maratonie.
No i te liście!
Zapraszam na skrót najważniejszych wydarzeń.
1. Kilometraż.
W październiku przebiegłem 95 km i 570 m. W połowie miesiąca obawiałem się, że mogę nie dociągnąć nawet do 60-ciu km. Na szczęście ostatni weekend 29-30 obfitował w 38 km i 200 m.
Statystyki podniesione.
Twarz biegowego blogera zachowana.
2. „P” jak pauza.
Zacznę nietypowo. W połowie lat 90′ często odwiedzałem wypożyczalnie kaset wideo. W bloku obok znajdowała się jedna z nich. To właśnie tam wypożyczyłem sobie wszystkie części przygód Old Shatterhanda. Dlaczego o tym piszę? Jak w każdym rasowym westernie i tam pojawiały się słynne krzaki, które przemierzały stepy. Mam tutaj przede wszystkim poniższy model (Salsola tragus – info):
Gdy taki krzak pojawił się w kadrze, to zazwyczaj skutecznie uspokajał narrację. Wyciszał widza symbolizując pustkę, bezkres i – pardon my french – zadupie. Co te krzaki mają wspólnego z moimi treningami w październiku?
Spójrzcie na poniższą grafikę:
I teraz wyobraźcie sobie te krzaki między 10, a 28 października.
Dla mnie był to okres permanentnego nicnierobienia i biegowego buntu. Po maratonie w Poznaniu postanowiłem udać się na kilkutygodniowy, zasłużony odpoczynek. Buty do biegania omijałem szeroką parabolą. Nie zrobiłem ani jednej pompki czy szpagatu.
Dawno tak bardzo mi się nie chciało. Doszedłem do wniosku, że nic na siłę. Lepiej poczekać, niż sobie to bieganie najzwyczajniej w świecie obrzydzić.
3. Nowa życiówka!
Stało się! Po kilku dobrych próbach wreszcie udało mi się złamać 3:30h! Nie ma takiej ilości wykrzykników, która oddałaby powagę tej sytuacji.
W trakcie 17. PKO Poznań Maraton do mety dobiegłem po 3 godzinach, 29 minutach i 41 sekundach. Oczywiście, jak zawsze pozostał pewien niedosyt. Przez długi czas biegłem na czas poniżej 3:20 h. Przynajmniej wiem, że mam co poprawić na wiosnę.
4. „P” jak powrót.
Była przerwa, musiał być też i powrót.
W sobotę 29 X zrobiłem 15,19 km w średnim tempie 4:44 min/km, a dzień później, wraz z kilkoma chłopakami z klubu NGB Kłobuck, 23,01 km w średnim tempie 5:11 min/km.
Przysięgam – dawno nie biegło mi się tak fatalnie. Wszystko za sprawą długiej przerwy, zbyt szybkiego tempa i tętna, które było wyższe o co najmniej 20 unm. Zamiast 160 unm wynik wskazywał ponad 180 unm. W trakcie niedzielnego długiego wybiegania osiągnąłem… 196 unm. Zazwyczaj taki wynik osiągałem biegnąc o całą minutę szybciej.
O powrocie do biegania po prawie 3 tygodniach przerwy stworzę chyba osobny wpis. Już teraz wiem, że na drugi raz zrobię przynajmniej jeden trening w tygodniu, aby utrzymać choć namiastkę formy.
5. Złota polska jesień.
Ja to tylko tutaj zostawię:
Tak prezentuje się las w Kłobucku. Dawno nie biegłem w bardziej kolorowych okolicznościach przyrody. Poezja i bajka w jednym! Chyba nie mogłem sobie wyobrazić lepszego miejsca na powrót do biegania.
No i tak sobie myślę, że tym zdjęciem wygrałbym nie jeden toster w jakimś konkursie zorganizowanym w pobliskim Ośrodku Kultury.
2 komentarze
Przerwa też jest potrzebna 🙂
A gdybyś wygrał czajnik, to daj znać, bo właśnie się kolejny, wiodącej firmy aw kors, dokładnie w trzecią rocznicę zakupu – spiertentegował 🙂
Jak wygram to oddam w wieczyste użytkowanie!